Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy GbassSC.bikestats.pl
  • DST 542.00km
  • Czas 23:50
  • VAVG 22.74km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Kalorie 24000kcal
  • Podjazdy 5000m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Silesia - 540 km - relacja

Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Po starcie na 400km w ubiegłym roku miałem zamiar pobić ten dystans. Z racji tego, że Śląski Maraton został odwołany (nie wiem dlaczego!), parę osób wpadło na pomysł, żeby zorganizować coś podobnego. Po jakimś czasie ukazały się dwie trasy do wyboru – 370km i 540km. Zapisałem się na ten dłuższy dystans.
Zbliżały się tygodnie do startu jednak nie wiedziałem czy na 100% pojadę. Dopiero 1,5 tygodnia przed zawodami byłem pewien, że stanę na linii startu. W piątek zrobiłem małe zakupy:


Później wyczyściłem napęd, sprawdziłem hamulce, ciśnienie w oponach i zacząłem pakowanie ubrań i reszty gadżetów. Czułem popołudniu już lekką adrenalinę i bałem się, że nie zasnę jak rok temu. Mimo wszystko udało się o 21:00 pójść spać. Oczywiście w nocy budziłem się z 8 razy – żeby nie było.
Wstałem o 6:00. Wypiłem kawę, zjadłem michę kaszy z sosem i drugą zrobiłem na wyjazd. Wrzuciłem wszystko do auta. Dziewczyny wskoczyły na miejsca i ruszyliśmy do Świerklan. Po godzinie docieramy na miejsce. Odbieram numer startowy:

Chłopaki wyciągają rowery, leżą, jedzą i odpoczywają. Do startu 2,5 godziny. Spotykam Romka i Bogusia. Rozmawiamy chyba z godzinę. Adrenalina rośnie.

Wyciągamy w końcu rowery i przebieramy się. Plecak spakowany, izotonik w bidonach, kasa wzięta. No to lecimy!

0-100km
Startujemy w grupach 15 osobowych. Pierwsi ruszyli o 11:00. Moja grupa na końcu. Miałem takie „szczęście”, że trafiłem do samych dzików. Na pierwszych 5 kilometrach moja prędkość nie spadała poniżej 45km/h. Wiedziałem, że muszę zwolnić. Inaczej po godzinie miałbym zjazd do zajezdni.
Chłopaki pocisnęli. Ja spadam do swojego tempa. Minąłem parę osób i dojechałem do gościa, który kręcił podobnie jak ja. Siadłem mu na kole i chwilę odpocząłem. Za moment zagadałem, że ja poprowadzę i możemy jechać razem, bo znam trasę. Zgodził się od razu i zaczęliśmy rozmawiać. Dojeżdżamy na pierwszy PK w Krzanowicach. Podbijamy karty w Lewiatanie i ruszamy dalej. Droga niestety była fatalna. W miejscowości Nędza asfalt naprawdę był nędzny. Łata na łacie, dziura na dziurze. Jakoś mijamy ten odcinek. Później jest nieco lepiej. 

100 – 200km
Zmieniamy się co chwilę na prowadzeniu i wpadamy do Pyskowic na drugi PK. Na Orlenie trzęsienie ziemi. Dziewczyny sprzedały tyle hot dogów, że wyrobiły normę na miesiąc. Ponad 20 chłopa zaczęło coś jeść i pić. Jemy i my. Chwila oddechu i dalej!
Niebo zrobiło się pochmurne. Nie chciałem głośno nic mówić ale liczyłem się z tym, że zaraz może padać. Gdzieś na 130km widzę jak w naszą stronę zbliża się deszcz. Droga momentalnie robiła się mokra i nagle bum. Nie zdążyliśmy zejść z rowerów a już byliśmy zalani. Schowaliśmy się pod drzewem. Po chwili słychać burzę. Uciekamy szybko i jedziemy szukać innego miejsca. Wpadamy pod wiatę przy jakiejś karczmie. Tam siedzi dwóch naszych chłopaków. Postój z 30 min. 

W miarę możliwości wylewamy wodę z butów i podejmujemy decyzję, że jedziemy. Docieramy jakimiś lasami do kolejnego PK. Na stacji Lotosu szybkie picie, uzupełnienie bidonów, wciągnięcie żeli i jedziemy dalej, bo po 200km mamy obiad. U mnie pojawia się ból w karku i prawej łopatce. Z lekkim grymasem pokonuję kolejne kilometry. Na 170km dojeżdża do nas chłopak i mówi, że zgubił się i nadrobił 40km. Siada nam na kole i wspólnie kręcimy do Kłobucka.

200-300km

Tam czeka na nas punkt żywieniowy. Spora grupa zrobiła sobie dłuższy odpoczynek. Każdy zaczął się przebierać w suche i długie rzeczy, bo zrobiło się już ciemno. Ja poprosiłem kolegę, aby popsikał mi bark i kark lodem w sprayu. Solidna dawka rozpylona na moje plecy i po chwili ból nieco odpuścił. Zamawiamy kawę. Siadamy i po chwili dostajemy obiad. Solidna dawka surówek, micha ziemniaków i kotlet tak ogromny, że brakło talerza.

Naładowani i wypoczęci ubieramy bluzy, włączamy lampki i odbijamy na Koniecpol. Droga rewelacyjna. Równa, bez dziur. Przyjemność z jazdy w 100%. Pokonujemy ten dystans dosyć szybko i łatwo. Zaliczamy PK na stacji paliw w Koniecpolu. Tam o 1:00 impreza na całego. Lokalna młodzież zrobiła sobie bibę na parkingu. Alkohol, muza na full i głośne okrzyki. Podbijamy kartę, herbata w dłoń, w drugą hot-dog i korzystamy z przerwy. Po kilkunastu minutach ponownie ruszamy w trasę i zaczynają się górki. 

300-400km


Do Pilicy jedziemy na zasadzie góra-dół-góra. Ogromna mgła nieco utrudnia jazdę, ale na szczęście księżyc był w pełni i oświetlał drogę. Po drodze zaliczamy Lelów i Pradła. Żadnej stacji, żadnego sklepu, zero ludzi. W Pilicy zatrzymujemy się na chwilę, żeby otrzepać się z wilgoci i wody, która nazbierała się na nas z tej niskiej mgły. Przy okazji dostaję kolejną dawkę sprayu na plecy. Ruszamy na Ogrodzieniec, mijamy zamek, następnie odbijamy na Olkusz. Każdy z nas już lekko zasypia. Zmęczenie daje znać o sobie. Dlatego tuż przed Olkuszem meldujemy się na stacji, która była otwarta. Na zegarze 5:30. Czas na kawę. Wpadamy do środka, zamawiamy duże czarne, paluszki, colę i…kładziemy się na podłodze. Każdy chciał mieć inną pozycję niż siedząca.

Po spożyciu kofeiny nieco się przebudziliśmy i pognaliśmy do Bolęcina. Na trasie oczywiście wjazdy i podjazdy. Po kilku takich górkach dojeżdżamy do Bolęcina. Tam czeka na nas drugi punkt żywieniowy. Wchodzimy do środka. Dostajemy talerz z jedzeniem.

Niestety było niesmaczne. Ryż z curry mega suchy, mięso również. O sałatce nawet nie mówie. Dokupuje dużego Tymbarka. Jem i popijam każdy kęs, żeby przełknąć. Zjadłem i siadam na fotelu. 15 minut drzemki mija błyskawicznie. Przebieram się w krótkie rzeczy, bo słońce już mocno grzeje. Pije podwójne espresso, pakuje gadżety i z jednym z kolegów ruszam w stronę Andrychowa.

400-500km

Górki coraz bardziej dają w kość. Plecy pękają mi w szwach. Kark i bark boli tak, że nie mam nawet jak ruszyć ręką. Docieramy jakimiś łatanymi drogami do miejscowości Wieprz. Na Orlenie tankujemy wodę i ISO. Karta podbita, telefon wykonany i czas na prawdziwe góry. Po niespełna 50 km wpadamy do Węgierskiej Górki. Ja mam serdecznie dość.



Ściągam buty i w samych skarpetach idę zamówić hot-doga. Siadamy przed stacją i dostaje info od Romka, że on już ukończył i je obiad w domu. Była godzina 12:00. On w domu a ja modle się, żeby dojechać te 100km. Ostatecznie ruszamy na Koniaków. Andrzej nieco przyspieszył, ja poprawiałem plecak i ostatecznie gdzieś mi zniknął. Wjeżdżam pod górkę, zaraz następna i następna. Coraz wyżej i nikogo nie widać. Zatrzymuje się. Spoglądam na GPS. Jadę według trasy. Zgłupiałem. Nie ma nikogo. Ja, góry i pola dookoła. Wtaczam się na szczyt. Za chwilę mały zjazd i znowu pod górę. Schodzę z roweru. Wprowadzam bo droga fatalna – kostka brukowa i jakiś piach ze żwirem. Docieram na szczyt Koniakowa. Teraz długi zjazd od Istebnej. Niestety przyjemność ze zjazdu żadna. Spora liczba dziur i nierównego asfaltu powoduje, że muszę jechać na hamulcach. W Istebnej podjeżdżam pod sklep a tam czeka dwóch kumpli. Obaj zmasakrowani górami. Robimy przerwę. Fanta, orzechy, żele. Czas na Kubalonkę. Z wielkim trudem kręcimy. Docieramy na górę i zjazd. W Wiśle mega korki. Nie da się przejechać. Mimo wszystko przebijamy się i lecimy na Cieszyn. Tam ostatni Orlen i podbicie karty. Tam też ostatni duży podjazd.


500-540km

Co najlepsze – im bliżej mety tym jakby sił nam przybyło. Pędziliśmy non stop ponad 30km/h. Sami byliśmy w szoku, że można jeszcze tyle z siebie wykrzesać. Na naszych twarzach ból mieszał się z radością. Każdy z nas pokonał swój rekord życiowy. Każdy z nas pokonał swoje słabości. Mimo chęci rezygnacji w niektórych momentach udało nam się dotrzeć do mety. Mobilizowaliśmy się wzajemnie. Wjeżdżamy na teren ośrodka. Moje dziewczyny biegną w stronę mety i cieszą się, że dałem radę. Przybijamy z chłopakami piątki:

Ja cieszę się, że kolejna bariera kilometrów została pobita!

Szybko lecimy pod prysznic. Nigdy nie był tak miły jak w tym momencie. Chcieliśmy już się przebrać i odpocząć. Wcinamy kiełbaskę z grilla, jakiś bogracz, łykamy kawę i udajemy się do domów. Wreszcie!

Podsumowanie:
Dystans: 542 km
Czas netto: 23:50
Czas brutto: 32:00
Zjedzone: 7x hot dog, 12x żel, 4x wafle energetyczne, 1x knopers, 1x prince polo, 2x obiad, 3x 7days, 1x paluszki
Wypite: 12x coca cola w puszce, 4x kawa, 1x herbata, 1x tymbark, 1x fanta, 31x bidonów woda+ISO

Podziękowania dla wszystkich za wsparcie SMS i na Facebooku. Oczywiście podziękowania również dla tych, którzy mówili, że nie dam rady!


Kategoria Maraton/zawody


  • DST 100.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 26.09km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Turystyczny Ogrodzieniec

Sobota, 1 lipca 2017 · dodano: 01.07.2017 | Komentarze 0

Na początku tygodnia zastanawiałem się gdzie skoczyć w sobotni poranek. Rzuciłem hasło do Kamila czy zrobimy Żarówkę, ale odpowiedział mi, że jest na urlopie w górach. Zadzwoniłem więc do Wuzla. Umówiliśmy się na Ogrodzieniec. Oczywiście Wuzel zaznaczył - mam zakaz zapieprzania :) Ja uważam, że jeżdżę wolno. No cóż :)

Wstaje o 5. Kawa, uzupełniam bidony, wyciągam furę i daje znać, że ruszam. Podjeżdżam pod Expo i po chwili dołącza do mnie Wuzel. Oczywiście standardowa fotka. 

Jak widać humory dopisują. Wsiadamy na fury i ruszamy. Wuzel już zaznacza - zakaz zapieprzania, bo pod karczmą zawracam! No tak, miało być spokojnie i turystycznie to będzie. Jedziemy spokojnie w stronę Strzemieszyc. Odbijamy w lewo na Ogrodzieniec i ciśniemy obok huty. Za chwile zaczęły się zjazdy i podjazdy. Gadam i gadam ale nie słyszę Wuzla. Obracam się, a on 300m za mną :) Dobra, zwalniam. Dojeżdża i mówi, że chyba zapomniałem o jego tempie. Rozmawiając dojeżdżamy do Niegowonic i przed nami największa góreczka. Kołowrotek i cisnę na szczyt. A tam takie skałki:

Po chwili dociera Wuzel. Zaczepia mnie kierowca i pyta o drogę. Okolice znam dobrze, udzielam wskazówek i jedziemy dalej. Przed nami długi zjazd. Później jedziemy już płaską drogą aż do Ogrodzieńca.

Tam ostatni podjazd na Podzamcze i meldujemy się w sklepie. Małe zakupy i pod zamek, który prezentuje się tak: 

Schodzimy z rowerów. Wuzel zadowolony bo wreszcie może usiąść. Swoje musiał ponarzekać :) Szybka toaleta, kilka fotek i siadamy. Małe przekąski, bidon ISO i po krótkim odpoczynku zbieramy się do powrotu. Wuzel nagle przejęty mówi "to my tą samą drogą wracamy??!!". Tak, tą samą :) 

Mina Wuzla mówiła wszystko. Bardzo lubi górki i góreczki :) Ruszamy z powrotem w kierunku Dąbrowy. Jedziemy równym tempem do pierwszego podjazdu. Wuzel już mi przekazuje - kręć po swojemu. Widzimy się na górze. Tak też było. Wjechałem swoim tempem. Później fajne serpentynki na Niegowonice. Na Łośniu rozstajemy się. Ja uderzam na Sosnowiec a Wuzel do siebie. Dojeżdzam do Będzina i widzę, że do 100 braknie z 3 km. Postanawiam zrobić jeszcze pętelkę na dzielni. Tak już mam. 98km to nie 100km. Warto dokręcić:) 

Przejażdżka treningowa na plus. Teraz ostatnie dni luźniejsze i za tydzień najważniejsza impreza tego roku!




  • DST 188.33km
  • Czas 06:52
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 7972kcal
  • Podjazdy 869m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobotni trip: Cieszyn polsko-czeski

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 0

Tradycyjnie w środku tygodnia spojrzałem na prognozy pogody i Google maps. Aura zapowiadała się słoneczna, zaś na mapie szukałem nowego kierunku do jazdy. Padło na Czechy. Nie byłem w Cieszynie więc trzeba go zobaczyć i przy okazji wjechać do czeskiego Cieszyna. Napisałem do Kamila z zapytaniem czy rusza ze mną. Bez problemu się zgodził (o dziwo, zawsze lubi pomarudzić :) ). Z Kamilem umawiam się na 5:00 w Mysłowicach na Orlenie. Meldujemy się punktualnie.

Ruszamy w stronę Giszowca, wpadamy na chwilę na ekspresówkę by za moment zjechać na ul. Bielską. Pomykamy bocznymi uliczkami i wpadamy do Czułowa. Tam już spokojnie bez większego ruchu samochodowego zaliczamy Tychy. Przejeżdżamy wszystkie ronda i navi pokazuje, że mamy skręcić w lewo. Więc skręcamy, przejeżdżamy drewnianym mostkiem i ukazuje się super ścieżka rowerowa w lesie. Malina! Pędzimy w cieniu z zadowoleniem, aż tu nagle…koniec asfaltu! Niestety rozpoczęła się droga z kamieni, dodatkowo korzenie i ziemia. Góralem można to łyknąć na pełnej prędkości jednak na szosie jest ryzyko. Powolutku jedziemy, patrzymy na każdy kamień i konar. Dojeżdżamy do Kobióra. Przez chwilę jedziemy asfaltem by znowu wpaść do lasu. Ostatecznie wyjeżdżamy przed Zbytkowem i teraz przed nami tylko dobra droga. Kamil rusza na zmiany. Jedziemy płynnie. W Pruchnie uzupełniamy w sklepie napoje i przed nami ostatnia prosta. Dojeżdżamy w końcu do Cieszyna.

Przed nami teraz zjazd z niezłej górki, wpadamy do centrum i odbijamy do czeskiego Cieszyna. Zatrzymujemy się na granicy. Chwila odpoczynku i robimy rundkę po centrum czeskich sąsiadów. Wszystko jak zawsze dobrze oznakowane. Ścieżki rowerowe, kierunki danych miast. Bez zarzutu. Dworzec też piękny.



 
Wpadamy na polską stronę i jedziemy na rynek. Tam już zbiórka młodzieży w związku ze ŚDM w Krakowie. Sporo dzieciaków z Włoch kręci się po centrum by w końcu rozpocząć śpiew.



My robimy sobie fotki pod fontanną aż tu nagle dzwoni telefon. Odbieram – a tu Maniek – znajomy z pracy. Mówi, że nas widzi. Odwracam się, szukam go, a jak się okazało – widział nas na kamerze online siedząc w domu. Kilka zdjęć i czas wreszcie na kawę – tradycyjny gwóźdź każdego tripa. Wpadamy do kawiarenki i zamawiamy dwie sztuki pysznej lavazzy. Czas na odpoczynek.

Po relaksie robimy małe zakupy w sklepie i na rynku. Zmieniamy jednak trasę powrotną i decydujemy się na ominięcie lasów. Polecimy przez Pszczynę. Ruszamy. Od razu przed nami podjazd do ronda. Wspinamy się, mijamy S1 i lecimy na Pruchnę. Tam zmiana na rondzie i obieramy kierunek Drogomyśl. Dosyć szybko dojeżdżamy w to miejsce. Słońce grzeje już ostro. Wlatujemy do sklepu, zakupy wodne i lecimy na Strumień. Po drodze jednak źle skręcamy i w Chybie musimy zawracać. Szybko nadrabiamy te kilometry i lecimy już na Pszczynę. W Wiśle Wielkiej gubię licznik. Na szczęście żadne auto mi po nim nie przejechało. Zabieram go i ciśniemy. Za chwilę wita nas tabliczka Pszczyna. Zatrzymujemy się – szybka kawa, krótka pogawędka i lecimy na Bieruń. Tam ponowne uzupełnienie napojów i kierunek Lędziny. Kamil wpada na pomysł, że chce poprawić kilka segmentów na stravie. Coś tam kręci, coś próbuje, ale ostatecznie nie wiem czy mu się udało. Po chwili kręcenia jesteśmy już w Mysłowicach. Kamil odbija do domu a ja kręce dalej na Sosnowiec.


Kategoria Polska-Czechy


  • DST 31.80km
  • Czas 01:30
  • VAVG 21.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Pologne Amatorów - relacja

Niedziela, 17 lipca 2016 · dodano: 17.07.2016 | Komentarze 0

Te zawody były moją drugą imprezą w tym roku, na której musiałem być. Taki był plan. Przyszedł w końcu piątek, wpakowałem moje dziewczyny do auta, zebrałem znajomych i ruszyliśmy do Bukowiny Tatrzańskiej. Dojechaliśmy na miejsce i już po drodze widziałem mnóstwo kolarzy. Każda ściana zajęta przez chłopaków. Piątek poświęciliśmy jednak na Zakopane i typowy relaks. Zakupy, obiad, pamiątki itp. Frajda dla dzieciaków – podstawa.

Niestety po powrocie na kwaterę zaczęło padać i wg moich prognoz miało lać cały weekend. Ale zrobiliśmy grilla, zjadłem jak zawsze tłusto i nie zwracałem uwagi na pogodę. Z Wuzlem umówiliśmy się, że po 7:00 jedziemy na mały rozjazd. Ustawiłem budzik i do wyra. Obudziłem się o 6:00. Wyjrzałem za okno i już wszystko było jasne. Lało i to ostro! Rzeka płynęła ulicą. Temperatura 9 stopni. Wysłałem od razu sms do Wuzla, że kimamy dalej. 

Po chwili jednak wstałem i wyskoczyłem na taras z kubkiem gorącej kawy.

Później wpadł Wuzel, zjedliśmy śniadanie i po chwili pojechaliśmy odebrać pakiety startowe.

Po powrocie wybraliśmy się na obiad, który miał się zakończyć kibicowaniem na V etapie. Wstąpiliśmy do Karcmy u Wróbla. Polecana na necie. Podobno super wypas. Niestety po godzinie czekania dostaliśmy zimną (!!!!!) zupę dla dzieci, a po półtorej danie główne. Wyraziliśmy swoje niezadowolenie jak i pozostali goście po czym wyszliśmy do ronda w celu kibicowania.


Zobaczyliśmy pierwszą pętlę po czym odprowadziliśmy dziewczyny do pokoju. Lało dalej i to ostro. Wszystko przemoczone! Wracamy po chwili z Wuzlem i czekamy na drugi przejazd peletonu. Nagle jadą i to z jaką prędkością!

Po emocjach na etapie wracamy i myślimy jak to jutro będzie. Sprawdzam pogodę, ale prognozy są jeszcze gorsze niż na sobotę. W niedzielę wstaje o 6:00. Kubek kawy, taras i czekam na Wuzla. Po chwili schodzi, grzejemy się i powoli ubieramy. Następnie jemy delikatne śniadanie, szykujemy rowery. Z pozostałym pokoi wychodzi reszta chłopaków, którzy też przyjechali na zawody. Standardowo pożyczają pompkę ode mnie – bo zawodowcy z Krakowa zapomnieli :) Ale gdzie to oni nie byli, co to oni za wyniki nie wykręcili – a tu proszę, pompki nie mają :) W końcu gotowi ruszamy na start.

Docieramy pod Termy Bukowina. Leje dalej. Każdy chroni się jak może. Pelerynki, worki na śmieci, jednorazówki w butach, bidony z folią aluminiową. Pomysłowość 100%. Organizatorzy informują, że warunki są fatalne i proszą o wolną jazdę. W końcu nas puszczają sektorami. Ruszamy i w ulewie docieramy do Poronina. Start ostry i poszli! Odbijam na Ząb. Zmiana przełożenia i kołowrotek. Jak mam gdzie prśzycisnąć to tylko na podjazdach. Wuzel zostaje od razu z tyłu. Ja cisne. Mijam sporą liczbę zawodników. Docieram na szczyt i nagle zjazd. Jednak z górki już jade na hamulcu i co najfajniejsze – tylko przednim. Z tyłu koło w ogóle nie łapało. Miałem nieco cykora ale co miałem zrobić? Oczywiście co chwilę słyszę „lewa” i chłopaki pędzą. Wariaci… Przed przejazdem kolejowym czeka nas ostry zakręt w prawo z górki. Strażacy gwiżdżą i zatrzymują nas, dają info, że jest niebezpiecznie. Jednak jeden ze śmiałków miał w dupie sygnalizację i non stop krzyczał „lewa”. Po chwili wyrżnął na samym zakręcie, zawinął się w siatkę i głową uderzył o bandę. Tylko widziałem jak krew tryska spod jego kasku. Krzyknąłem do ambulansu, że jeden leży w rowie i od razu wzięli go do ambulansu i odwieźli na sygnale. Komentarze na trasie były jednoznaczne: po prostu debil.
Ciśniemy w kierunku Gliczarowa. Ludzi coraz więcej. Każdy krzyczy: Szacuneczek, brawo, dacie radę, jesteście mistrzami, dawaj dawaj! To naprawdę dodaje mocy w takich warunkach. Docieramy do słynnej ściany. Wjeżdżamy, jedni na siedząco inni na stojąco. Niektórzy już od początku wprowadzają. Jadę za autem organizatora. Nagle auto staje (!) na końcówce Gliczarowa i zaczyna cofać. O co qrwa chodzi?? Wszyscy za autem wściekli. Nawet kibice krzyczą na kierowcę. Schodzimy z rowerów, podchodzimy kilka metrów i ruszamy dalej. Kolejny zjazd i kolejny podjazd, znowu w dół i w prawo. Teraz czas na ostatni podjazd już pod metę. Zmieniam przełożenie i kręcę ile sił. Ostatnie kilometry do mety. Mijam tych, którzy wyprzedzali mnie na zjazdach. Jeden, drugi, trzeci…docieram do mety. Radość ogromna z racji pokonania trasy w takich warunkach. Jestem cały mokry. Leje się z butów i spod kasku. Mimo wszystko jestem zadowolony. Moja żona i Wuzla czekają na mecie i robią mi zdjęcia.

Czekam z dziewczynami na Wuzla. Ja dotarłem na metę 11:45. O 12 dalej stoimy sami. Gdzieś około 12:20 widzimy jak Wuzel zbliża się do mety. Zaparowane okulary, chyba nic nie widział. Za to banana na ryjku miał takiego, jak małe dziecko po otrzymaniu ulubionej zabawki. Ależ się cieszył!! Ja także. Kibicowałem mu ostatnie metry. Słychać było tylko mnie. Po przekroczeniu linii mety wpadliśmy sobie w ramiona. Pogratulowałem mu pokonania trasy i to na CTM-ie! Szczęśliwi pozowaliśmy do zdjęcia.

Pamiątkowe medale, zdjęcia i kupę śmiechu :)


Po powrocie szybki prysznic, ciepły posiłek, kawa, herbata i szykujemy się do powrotu. Podczas jazdy otrzymujemy info, że Królewski Etap został odwołany i zawodowcy nie pojadą. Amatorzy dali radę – PRO już nie. Jesteśmy twardzielami!
Ostateczne moje wyniki:
Miejsce w kategorii wiekowej – 8 na 481 zawodników
Open – 487 na 1042 sklasyfikowanych
Czas 1:30:31
Poprawiłem swoje miejsce w porównaniu do 2015 roku o 313 miejsc.

Gratulacje dla wszystkich!!


Kategoria Maraton/zawody


  • DST 47.00km
  • Czas 01:34
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogoria i okolice

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 174.60km
  • Czas 06:30
  • VAVG 26.86km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Kalorie 7300kcal
  • Podjazdy 732m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wypad na Jasną Górę i mega wiatr

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 22.07.2016 | Komentarze 0

Zdecydowałem się na wypad w zupełnie inną stronę niż jeździłem dotychczas. Tym razem obrałem kierunek na północ i padło na Częstochowę. Z racji tego, że żaden z chłopaków nie miał czasu na jazdę, wybrałem się na Jasną Górę sam. Tradycyjnie ruszyłem o 5 i znajomą trasą pomknąłem na Siewierz i później odbiłem na Pińczyce i Lgotę Górną. Przy okazji poznałem inne wioski i kilka pagórków. W Lgocie Nadwarcie skręcam w lewo na Żarki i kręcę wzdłuż Zalewu Porajskiego. Droga pusta, jedzie się przyjemnie. Przed Kolonią Poczesną omijam trasę "1" i skręcam w prawo. Zaczyna się odcinek niczym Paryż-Roubaix. Ni to kostka, ni to płyty - rzuca rowerem nieźle. Wpadam bokiem do Czewy i zatrzymuje się na Orlenie. Kawka, toaleta i...nawałnica pielgrzymów. Autokar za autokarem. Ludzi tyle, że nie da się wejść na stację. Uzupełniam płyty i ruszam dalej. Spokojnym tempem docieram na Jasną Górę.

Powolutku wjeżdżam na górę. Zbierają się pielgrzymi, każdy zacieniony kawałek placu już zajęty. Schodzę z roweru i podchodzi do mnie starszy mężczyzna. Wita się i pyta skąd jestem, ile przejechałem i czy może mi w czymś pomóc. Poprosiłem o zrobienie zdjęcia. Efekt taki:

Nie wiem co jest w tej koszulce, ale każda osoba, która przechodziła obok mnie, albo spoglądała albo podchodziła i mówiła: Super, że jest Pan za naszym krajem. Nie lubię jak się promuje obce państwa albo zagraniczne kluby. Tych ludzi było sporo. Byłem w szoku. Siedziałem tam może z 15 minut i non stop ktoś się kłaniał albo zagadywał. Trochę dziwne ale miło mi było. Po krótkim odpoczynku zdecydowałem się zjechać na aleje i poszukać miejsca żeby wypić kawę i coś zjeść. Jadąc widzę po lewej stronie polską knajpę. Wpadam do środka i składam zamówienie.
- Dzień dobry. Proszę rosół bez makaronu i golonkę z chrzanem bez chleba
- Ale jak to...to ja Panu może ziemniaków ugotuje, może frytki dam?
- Nie dziękuję, proszę to o co prosiłem
- Ale jak to tak...bez chleba? Bez ziemniaka? (zdziwienie sięgnęło szczytu)
- Tak. Proszę bez.
- Wie Pan...ale obiady dopiero od 12 a jest 9...
Skończyło się ostatecznie na golonce i pysznej kawie. Czekam na zamówienie i nagle wpada do środka jakiś facet z aparatem. Ooooo super, że Pana widzę. Pędziłem za Panem, extra koszulka. Ależ ten orzeł...mogę zdjęcie? Myślałem, że padnę ze śmiechu. Pocisnął gość bajerę i jeszcze go na jajecznicę namówiłem. Kupił chociaż nie był głodny. Panie zachwycone. Wyszedłem na zewnątrz i usiadłem do stolika. Po chwili dostałem zamówienie.

Pojadłem, popiłem i wskoczyłem do sklepu obok. Zrobiłem zapasy wody i ruszyłem w drogę powrotną. Mijając tabliczkę Częstochowa zerwał się silny wiatr. Wiało non stop w twarz. Ja w prawo - wiatr też. Ja w lewo - on też. Dojechałem do Zalewu i byłem bardziej zmęczony wiatrem niż całą jazdą.

Cykam fotkę i ruszam w stronę Myszkowa. Wieje dalej. Średnia spada, przyjemność z jazdy również. W Myszkowie odbijam na Czekankę i  w Siewierzu na Trzebiesławice. Dojeżdżam do Pogorii ale tam również wieje. Przebijam się alejkami pełnymi ludzi i jeszcze nerwy mnie biorą jak widzę "Januszy" jeżdżących środkiem albo po całym pasie i jeszcze zdziwionych, że ktoś im zwraca uwagę. Docieram do centrum Dąbrowy Górniczej i zbliżam się do domu. W Będzinie już wieje tak, że z górki jadę 27km/h zamiast standardowego 50 jak to tam zawsze pomykam. Ostatnie 5km jadę już na spokojnie. Wpadam na Pogoń i kończę wypad. Gdyby nie ten wiatr, to byłoby całkiem nieźle. Ogólnie trip na plus.


Kategoria Wycieczki


  • DST 28.70km
  • Czas 00:59
  • VAVG 29.19km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zagłębiowska Pętla

Poniedziałek, 4 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 86.34km
  • Czas 03:35
  • VAVG 24.09km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1694m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Beskidzka

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 22.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 85.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 23.72km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Beskidzka i totalny zjazd dyspozycji

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0


Kategoria Maraton/zawody


  • DST 138.38km
  • Czas 04:50
  • VAVG 28.63km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 382m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzybrodzie wczesnym rankiem

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0