Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy GbassSC.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:785.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:27:31
Średnia prędkość:28.53 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:3580 m
Suma kalorii:23000 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:157.01 km i 5h 30m
Więcej statystyk
  • DST 138.38km
  • Czas 04:50
  • VAVG 28.63km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 382m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzybrodzie wczesnym rankiem

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 400.00km
  • Czas 14:15
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Kalorie 17000kcal
  • Podjazdy 2194m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

VII Śląski Maraton Rowerowy - wrażenia - relacja

Sobota, 18 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 2

Pierwsze słowa, które powiedziałem na mecie ubiegłorocznej edycji brzmiały „za rok przyjeżdżam i startuję na 400km”. Kolega śmiał się ze mnie i pytał czy jestem poważny. Ja jednak w głowie miałem kolejną poprzeczkę i chęć zmierzenia się z wyzwaniem. Czekałem cały rok na ten maraton. Myślałem o nim każdego dnia. Kręciłem w zimę na spinningu, kręciłem na dworze przy minusowej temperaturze. Czerwiec, czerwiec...W kalendarzu ten termin był zaznaczony na czerwono od dnia jego ogłoszenia. Tygodnie leciały i leciały…
Nadszedł w końcu ten weekend. W piątek wszystko sprawdziłem, zakupiłem odżywki, płyny i ogarnąłem całą resztę. Położyłem się nawet wcześniej spać, ale nic to nie dało. Adrenalina już działała. Nie wiem o której zasnąłem, ale po 23 lekko. O 6 już piłem kawę i pakowałem rzeczy. Po 10:00 wyjechałem do Mszany i przed 12 byłem na miejscu. Wychodząc z auta zauważyłem jednego z zawodników. Okazało się, że to drugi rodzynek z Sosnowca startujący w zawodach. Rozmawiając udaliśmy się po numery startowe.

Mając jeszcze trochę czasu zrobiliśmy zakupy i siedliśmy w większym gronie. Wcinaliśmy węgle i popijaliśmy kawę. Czas jednak leciał szybko. Po chwili poszliśmy się przebrać i przygotować rowery. Organizatorzy rozpoczęli imprezę. Kilka słów i pierwsza grupa stanęła na starcie. Rach ciach i nagle wyczytują moje nazwisko.

Reszta 400 setkowców ruszyła 5 minut wcześniej. Zostało nas dwóch. Skoncentrowani czekamy i nagle pif paf! Pistolet wystrzelił i poszli….! Tempo od samego początku mocne. Rywal cisnął niesamowicie, jednak po kilku km albo opadł z sił albo specjalnie zwolnił, bo go dogoniłem.

Po 40 km minąłem kilka osób, następnie urwałem się grupie, która jechała wolno. Solo pędziłem do 48km.

Doczepiłem się do dwóch chłopaków. Tempo szybkie, ale do utrzymania. Docieramy na pierwszy punkt kontrolny. Uzupełniamy wodę, odbijamy kartę i lecimy dalej. Przed nami dwa podjazdy. Pokonujemy je dosyć szybko mijając kolejne osoby. Docieramy na następny PK zaliczając pierwszą setkę. Tam wcinamy bułki, odbijamy kartę i chłopaki pytają czy jadę z nimi. Ruszyliśmy ponownie tym razem w 8 osób.


Grupa okazała się super rozwiązaniem. Jechaliśmy na zmiany i co najważniejsze – wszyscy w tym samym tempie. Nieco słabsze niż na pierwszej pętli, ale równe. Dosyć szybko przelatujemy kolejną setkę i 200km na liczniku wybiło. Teraz trochę dłuższa przerwa. Trzeba się ubrać nieco cieplej. Noc przed nami. Wskakujemy w odzież termo, wsysamy gorący żurek z prędkością światła, wypijamy po kawie i fruniemy dalej. Ruszamy w 6 osób. Po pierwszym podjeździe dwóch chłopaków opada z sił. Zostaje nas 4. Grupa mała, ale jadąca równo. Noc przyzwoita. Było co prawda chłodno, zwłaszcza na otwartym terenie, ale za to księżyc świecił mocniej niż najlepsza lampka rowerowa. Partnerzy niestety zaczęli przegapiać kierunki trasy. Co chwilę krzyczałem gdzie trzeba skręcić. Ze zmęczenia i ciemności nie widzieli znaków. Docieramy na PK. Karta, banan, woda i heja! Na ostatnim podjeździe dwóch z grupy ruszyło mocniej. Oni akurat kończyli wyścig na 300km. My natomiast jechaliśmy jeszcze setkę. Za chwilę doganiamy jednego z uczestników. Starszy mężczyzna mówi, że zaraz rezygnuje. Źle się czuje i skraca dystans. Dociera z nami i kończy zawody. My siadamy, wcinamy makaron, bułki słodkie, pijemy po 3 kawy i po chwili ruszamy na ostatnią pętelke.

Słońce powoli zaczyna wschodzić. Jedziemy we dwóch, delikatnym tempem, bez pośpiechu. Całą drogę rozmawiamy i wreszcie się poznajemy. Wcześniej nie było czasu. Okazało się, że jadę z niezłym harpaganem. Jak zaczął wymieniać miejsca i czasy swojej jazdy rowerowej to wstyd było mówić o swoich osiągnięciach:) Jednak rozmawiając docieramy spokojnie na metę. Odbijam kartę po raz ostatni i czuję mega satysfakcję. Zrobiłem to. Zrobiłem 400km. Pobiłem swoją życiówkę o 200km. Wykonałem swój cel w 100%. Po chwili dowiaduje się, że zająłem 6 miejsce. To już był dla mnie kosmos. Byłem lepszy od zawodników, którzy takie 400 robią regularnie. Przyjmuję gratulację od partnera z Wadowic i życzę mu udanej wyprawy na Nordcapp!
Oddałem kartę i zjechałem do bazy na dole. Siadłem z chłopakami i zjedliśmy ciepły posiłek. Po chwili pojawiły się nawet zimne piwa. Ten smak będę pamiętał długo. Tyle wyrzeczeń do zawodów, a teraz zimne, oszronione, złote piwko…należało się!

Po chwili dociera Wuzel, którego namówiłem na start na 100km. Kilka słów i już kumpel na starcie. Strzał i poszedł! Ja szybko ogarnąłem siebie i rower. Rzuciłem kocyk do cienia i położyłem się na godzinkę. Oczywiście nic nie pospałem. Non stop telefony od znajomych z gratulacjami i pytaniami. Było mi mega miło, że tyle osób śledziło jak jadę i trzymało kciuki. Dziękuję Wam!

O 13 przyjechały moje dziewczyny z przyjaciółmi. Organizatorzy przygotowywali scenę na imprezę końcową. Czekaliśmy na dekorację. O 16 rozpoczęło się wręczanie pucharów. Oczywiście moje grzybki poszły z tatą, co wywołało ogromne brawa wśród zawodników i publiczności. Puchar wręczony poszedł w górę!


Zmarnowany spuchnięty - ale szczęśliwy!

Specjalne podziękowania należą się:
- mojej rodzinie, że wytrzymała te weekendowe wypady na przygotowania i kibicowała do samego końca
- Arkowi i Kamilowi – za wspólne wypady i moje widzimisię (czasami :) )
- Tomkowi Mołasowi – za przygotowanie roweru do startu – petarda!
- wszystkim przyjaciołom i znajomym – za słowa wsparcia i trzymanie kciuków
- wszystkim tym, którzy mówili, że jestem nienormalny, że mam się stuknąć w głowę, że nie dam rady itp. Wam dziękuję w szczególności. Możecie tak zawsze. Dobra mobilizacja.
- organizatorom - którzy stanęli na wysokości zadania. Posiłki, napoje, oznaczenie trasy, uprzejmość, pomoc itp. Szacuneczek!

Jeżeli wierzyć wyliczeniom aplikacji mierzącej dystans, to spaliłem 17 000 kalorii. To jakiś tydzień jedzenia na poziomie 2500kcal/dziennie.

Czas netto jazdy – 14 godzin 15 minut. Brutto – 16 godzin 29 minut.

Aha…za rok dystans 600km. Poprzeczka poszła jeszcze wyżej.


Kategoria Maraton/zawody


  • DST 33.47km
  • Czas 01:00
  • VAVG 33.47km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czasówka Sosnowiec - Będzin

Wtorek, 14 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 53.18km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.59km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test butów i kasku

Niedziela, 12 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 160.00km
  • Czas 05:45
  • VAVG 27.83km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 6000kcal
  • Podjazdy 1004m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków i kawałek małopolski

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 0

Po wypadzie na Pradziada umówiłem się z chłopakami, że następnym razem przyjeżdżają do mnie i uderzamy na Kraków. Arek niestety już na początku tygodnia powiedział, że nie da rady a Kamil chciał jechać z kumplami w inny rejon. Trudno – jade sam. W piątek jednak zadzwoniłem do Kamila raz jeszcze i powiedział, że jedzie ze mną. Umówiliśmy się o 5 w Jaworznie pod Galeną. Wstałem o 3:30, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i w drogę. W połowie jazdy do Jaworzna dzwoni Kamil i mówi, że ma problem z rowerem i nie wie czy pojedzie. Namawiam go, żeby dojechał na miejsce i zobaczymy w czym problem. Wpadam pod Galenę i czekam na niego około pół godziny.
Dociera Kamil. Okazało się, że problem dotyczy wentyla. Usterka szybko wyeliminowana i ruszamy w trasę.

Ciśniemy ostro na Trzebinie. Dalej prosto drogą 79 na Kraków. Na liczniku non stop 35-37 km/h. Pędzimy jak szaleni. Kamil w szoku, że daje radę. Rewelacyjnie pojechał na zmianach. Tak powinno być. Widzę, że się docieramy w jeździe we dwóch. Po niecałych dwóch godzinach wpadamy do stolicy małopolski i na przywitanie spotykamy autokar piłkarskiej kadry pod jednym z hoteli.
Udajemy się w stronę rynku. Przed Starym Kleparzem wpadam w torowisko tramwajowe i niestety skrzywiam koło. Szczęście jednak w tym, że dało się jechać dalej. Nieco wkurzony wsiadam na brykę i pedałuję na rynek. Tam udajemy się do Mc Donalda i kupujemy kawę.
Oczywiście musieliśmy również wziąć dwa obwarzanki i dopiero zrobiliśmy sobie przerwę.

Kamil w pewnym momencie chciał nakarmić jednego gołębia. Rzucił kawałek pieczywa i nagle zleciało się 100 kolegów tego biedaka:)

W międzyczasie podchodzi starszy anglik. Obserwuje nasze rowery. Dotyka, patrzy i nagle pyta czy mówimy dobrze po angielsku. Odpowiadamy, że tak średnio i dziadziuś siada koło nas czytając rozmówki angielsko-polskie.

My natomiast dopijamy kawę. Robimy zdjęcia, kupujemy jakieś małe gadżety i jedziemy na Wawel. Kiedy jednak chcemy wjechać kostką brukową do góry, podchodzi do nas strażnik i mówi, że zakaz rowerowy obowiązuje na całym placu i nie możemy tam wejść. Zjeżdżamy więc do smoka a tam rozkłada się RMF FM i nagłaśnia, że dzisiaj festiwal smoków przez cały dzień w Krakowie.

Siadamy, oglądamy wszystko dookoła i po godzince decydujemy się na powrót.

Przy wylocie z Krakowa przebieramy się na stacji, uzupełniamy wodę i ruszamy "94" na Olkusz. Kilka podjazdów i zjazdów. Kamil zadowolony, bo pod górkę odpoczywa, a męczy się na prostej. Taka jego specyfika. W Olkuszu przerwa na coca colę, którą nawet polecała sprzedawczyni na Orlenie. „Ooo! Cola w sam raz przy takim wysiłku. Coś o tym wiem, mój syn gra w piłkę. Kiedyś dałam mu tylko wodę i nie miał siły. Ale ja głupia byłam” – powiedziała. Pośmialiśmy się i w drogę. Kamil w Sławkowie odczuwał lekko skutki całego tygodnia w pracy i zmniejszyliśmy tempo. Spokojnie dojeżdżamy do Sosnowca i każdy odbija w swoją stronę. Po chwili meldujemy się w domach.

Niestety koło do naprawy, buty do wymiany i czas podregulować furę bo za dwa tygodnie najważniejsze zawody w tym roku.


Kategoria Wycieczki