Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy GbassSC.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry i góreczki

Dystans całkowity:1223.29 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:20
Średnia prędkość:23.83 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:11735 m
Suma kalorii:30126 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:122.33 km i 5h 08m
Więcej statystyk
  • DST 100.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 26.09km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Turystyczny Ogrodzieniec

Sobota, 1 lipca 2017 · dodano: 01.07.2017 | Komentarze 0

Na początku tygodnia zastanawiałem się gdzie skoczyć w sobotni poranek. Rzuciłem hasło do Kamila czy zrobimy Żarówkę, ale odpowiedział mi, że jest na urlopie w górach. Zadzwoniłem więc do Wuzla. Umówiliśmy się na Ogrodzieniec. Oczywiście Wuzel zaznaczył - mam zakaz zapieprzania :) Ja uważam, że jeżdżę wolno. No cóż :)

Wstaje o 5. Kawa, uzupełniam bidony, wyciągam furę i daje znać, że ruszam. Podjeżdżam pod Expo i po chwili dołącza do mnie Wuzel. Oczywiście standardowa fotka. 

Jak widać humory dopisują. Wsiadamy na fury i ruszamy. Wuzel już zaznacza - zakaz zapieprzania, bo pod karczmą zawracam! No tak, miało być spokojnie i turystycznie to będzie. Jedziemy spokojnie w stronę Strzemieszyc. Odbijamy w lewo na Ogrodzieniec i ciśniemy obok huty. Za chwile zaczęły się zjazdy i podjazdy. Gadam i gadam ale nie słyszę Wuzla. Obracam się, a on 300m za mną :) Dobra, zwalniam. Dojeżdża i mówi, że chyba zapomniałem o jego tempie. Rozmawiając dojeżdżamy do Niegowonic i przed nami największa góreczka. Kołowrotek i cisnę na szczyt. A tam takie skałki:

Po chwili dociera Wuzel. Zaczepia mnie kierowca i pyta o drogę. Okolice znam dobrze, udzielam wskazówek i jedziemy dalej. Przed nami długi zjazd. Później jedziemy już płaską drogą aż do Ogrodzieńca.

Tam ostatni podjazd na Podzamcze i meldujemy się w sklepie. Małe zakupy i pod zamek, który prezentuje się tak: 

Schodzimy z rowerów. Wuzel zadowolony bo wreszcie może usiąść. Swoje musiał ponarzekać :) Szybka toaleta, kilka fotek i siadamy. Małe przekąski, bidon ISO i po krótkim odpoczynku zbieramy się do powrotu. Wuzel nagle przejęty mówi "to my tą samą drogą wracamy??!!". Tak, tą samą :) 

Mina Wuzla mówiła wszystko. Bardzo lubi górki i góreczki :) Ruszamy z powrotem w kierunku Dąbrowy. Jedziemy równym tempem do pierwszego podjazdu. Wuzel już mi przekazuje - kręć po swojemu. Widzimy się na górze. Tak też było. Wjechałem swoim tempem. Później fajne serpentynki na Niegowonice. Na Łośniu rozstajemy się. Ja uderzam na Sosnowiec a Wuzel do siebie. Dojeżdzam do Będzina i widzę, że do 100 braknie z 3 km. Postanawiam zrobić jeszcze pętelkę na dzielni. Tak już mam. 98km to nie 100km. Warto dokręcić:) 

Przejażdżka treningowa na plus. Teraz ostatnie dni luźniejsze i za tydzień najważniejsza impreza tego roku!




  • DST 86.34km
  • Czas 03:35
  • VAVG 24.09km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1694m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Beskidzka

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 22.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 138.38km
  • Czas 04:50
  • VAVG 28.63km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 382m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzybrodzie wczesnym rankiem

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 124.47km
  • Czas 04:38
  • VAVG 26.86km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Kalorie 5246kcal
  • Podjazdy 1019m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górki i góreczki - Ogrodzieniec

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 30.04.2016 | Komentarze 0

Planowałem trasę i zastanawiałem się nad Krakowem lub ponownie Międzybrodziem. W ostatniej chwili wpadł mi do głowy pomysł na Ogrodzieniec. Dawno tam nie byłem. Pytałem Kamila czy jedzie, ale dzisiaj akurat nie mógł więc ponownie czekała mnie solówka. Po 6 wyjeżdżam i kieruje się na Strzemieszyce, tam odbijam na Niegowonice. Zaczynają się pierwsze podjazdy i górki. Docieram pod zamek. Kilka fotek, uzupełniam płyny, mała przekąska i chwila relaksu w promieniach słońca wychodzących zza murów zamku.




Z racji majówki wszyscy biorą się do pracy w pobliskich lokalach. Słychać młotki stukające w gwozdzie. Jeszcze niby wszystko zamknięte ale o 12 pewnie frytki i lody będą schodzić jak świeże bułeczki. Wsiadam na rower i jadę w stronę Pilicy. Wieje chłodny wiaterek - na szczęście nie w twarz. Chociaż raz...W Pilicy odbijam na Wolbrom. Zaczynają się kolejne podjazdy. Pierwszy już w Zarzeczu, następnie Cisowa. Docieram do Wolbromia. Kupuję wodę i kręcę w stronę Olkusza. Droga jest znakomita. Genialny asfalt. Tylko gdyby nie te auta...Docieram do Rabsztyna. Tam czas na kolejny zamek. 

Bidon w dłoń, parę fotek i ponownie kręcę. Oczywiście po drodze ciągle policja. Jak to w Olkuszu bywa. Oni tam są wszędzie. Pamiętam jak kiedyś policjant wyskoczył z krzaków z lornetką i mnie zatrzymuje. "Rozmawiał pan przez telefon ruszając na parkingu" - mówi. No i 100zł na bonie rabatowym wypisane. Zero gadania. 
Pod Makiem skręcam na Bytom. Jade poboczem - dosyć szerokie ale z ogromną ilością kamyczków. Odbijam pózniej na Sławków i już swobodnie dojeżdżam do domu. 




  • DST 43.53km
  • Czas 01:48
  • VAVG 24.18km/h
  • VMAX 56.45km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Kalorie 1711kcal
  • Podjazdy 779m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góra Żar na koniec 2015

Niedziela, 27 grudnia 2015 · dodano: 31.12.2015 | Komentarze 0

W 2 dzień świąt zastanawiałem się wieczorem jak spędzić niedzielę. Z racji tego, że miała być dobra pogoda pomyślałem, że chcę wjechać ostatni raz na jakąś góreczkę. Nic nadzwyczajnego - padło na Górę Żar.

Wstałem o 4:40. Tradycyjnie - kawa, śniadanie, zapakowanie szosówki i w drogę. Zameldowałem się w Kętach. Zostawiłem auto i wyjechałem w stronę Porąbki. Na drogach pusto. Ani aut, ani rowerów. Jechałem dosłownie sam. Jakoś tak dziwnie:)



Po spokojnej jeździe dojeżdżam do Międzybrodzia Żywieckiego. Cykam fotki na moście i ruszam na górę. 




Zatrzymałem się przed kolejką, żeby ściągnąć parę rzeczy bo było zdecydowanie za gorąco. Oczywiście moment wykorzystałem na strzelenie fotek i ruszyłem znowu na szczyt. Wjeżdżało mi się nieco ciężko, ale po 3 miesięcznej przerwie i obżarstwie świątecznym nie mogło być inaczej. Wjeżdżam ostatecznie na szczyt i jestem tam dosłownie sam. Pusto, cicho, nic się nie dzieje. Za to widoki piękne - za to kocham to miejsce.



Po kilku minutach łapania obrazu do pamięci szykuję się do zjazdu. W tym momencie zauważam 6 chłopaków, którzy docierają na górę. Zjeżdżam dosyć ostrożnie, droga nieco mokra a na niektórych odcinkach pojawia się nawet błoto. Dodatkowo temperatura też nie rozpieszcza. Ogólnie wypad krótki ale w ulubione miejsce. Na koniec roku tego mi było trzeba.




  • DST 144.29km
  • Czas 06:22
  • VAVG 22.66km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Kalorie 5800kcal
  • Podjazdy 2121m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Weekend szczytów

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0

Po wyskoku w Tatry tydzień wcześniej teraz decydujemy się na trip blisko domu i w pełnej 4 osobowej ekipie. Kamil przygotował trasę jaką możemy/powinniśmy zrobić. Ustalił na niej 4 podjazdy. Także w planach było co jechać. Ustawiamy się w Bielsku-Białej koło jednego z marketów. Pakujemy się na rowery i śmigamy w stronę Skoczowa. Droga pusta, także jedziemy praktycznie równo i sobie rozmawiamy. Dojeżdżamy do świateł w Skoczowie. Czekamy na zielone a tu za nami słychać głośne jebudub! Odwracamy się, a tam jakiś młody gimbus wyrżnął orła na skuterze. Droga zasypana jakimiś klamotami z jego bagażnika i kuferka. Chłopak zbiera co może, auta trąbią a my skręcamy na Ustroń. Po spokojnym kręceniu odbijamy znowu w lewo i zaliczamy pierwszy podjazd na Równicę. Na górze tradycyjnie zdjęcia i spoglądanie na na okoliczne szczyty.


Zjeżdżamy z Równicy i pedałujemy do Wisły. Tam postój na Orlenie. Kawa, Izotoniki i kierunek Szczyrk. Po drodze stajemy na skoczni w Malince. Robimy zdjęcia.


Po chwili zbieramy się z parkingu, a tutaj nagle podjeżdża sportowy mercedes. Wysiada mały chłopaszek. Ja od razu wypalam, że to Stoch. Chłopaki w śmiech. Bekę mieli ze mnie. Wsiedliśmy na rowery i rura w kierunku Salmopolu. W trakcie podjazdu mija nas ten biały mercedes. Mówię, że to Stoch, a chłopaki znowu leją ze mnie. Docieramy na szczyt.

Myślimy jak dalej kontynuować trip. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jechać wg planu. Dlatego zjeżdżamy do Szczyrku i robimy postój pod Lewiatanem. Najlepszy posiłek zrobił Kamil. Wypił bodajże jogurt naturalny, zjadł batona i popił energetykiem:) Prosiłem tylko, żeby jechał ostatni, bo jak zacznie zwracać tą mieszankę, to przynajmniej nie na nas:) Ruszamy, wjeżdżamy do centrum i widzę, że ktoś skacze na obiekcie. Po chwili gość na przystanku mówi, że kadra trenuje. Wracamy więc pod skocznie. Bez problemu wjeżdżamy aż do zeskoku. 5 minut stania i mistrz olimpijski Kamil Stoch już jest obok nas. Obok nas również - jego mercedes:)

Za moment pojawił się także Piotrek Żyła, zrobił swoje słynne "he he he":) i poszedł do klubu. My po chwili sportowych emocji wracamy na trasę. Dojeżdżamy do Łodygowic i Arek z Raciborza mówi, że musi nas już opuścić. Przybijamy piątala i we trzech uderzamy na Żywiec. Kamilowi już zaczyna wariować żołądek. Chłopak po takiej mieszance musiał wpaść na Orlen. Kto by nie musiał. Decydujemy się, że na Żar nie wjeżdżamy. Pozostał nam Kocierz. Kamil mocno naciska, żeby również ten podjazd odpuścić. Arek z Jaworzna idzie jednak w zaparte, że tam dzisiaj chce wjechać. Kamil nie ma wyboru, przyjechał autem z Arkiem, więc wjechać musi:) Pedałujemy i po kilkudziesięciu minutach widzimy tabliczkę Spa.
Arek wjechał pierwszy, ja tuż za nim. Kamila nie było. W końcu zadzwoniliśmy do niego. Ja się zatrzymywałem na podjeździe co ileś metrów, żeby do mnie dojechał, ale na ostatnim odcinku zrobił sobie dłuższy odpoczynek. U góry uzupełniamy elektrolity i czeka nas piękna nagroda - zjazd w stronę Andrychowa. W Targanicach zahaczamy o market. Redbull, woda i jedziemy na Porąbkę. Jeden konkretny podjazd a później non stop z górki. W Kobiernicach lecimy w lewo na Bielsko. Kamil ponownie odstaje. Coś nie tak z jego dyspozycją. Na kolejnym podjeździe umawiam się z Arkiem, że wracam już sam do Bielska zwłaszcza, że miałem napięty terminarz. Wpadam do auta i zaczyna padać deszcz. Chłopaki bodajże 40 minut po mnie docierają do swojej bryki.




  • DST 193.21km
  • Czas 07:51
  • VAVG 24.61km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Kalorie 8000kcal
  • Podjazdy 2243m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tatry moje kochane!

Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0

Słowo Zakopane albo Tatry u większości z nas budzi pozytywne emocje. Narty, Sylwester, Morskie Oko, Gubałówka - każdy z nas ma z tych miejsc piękne wspomnienia. Chciałem pojechać w tamtą stronę ale rowerem. Tribana już mam więc dlaczego nie? Umawiamy się z Arkiem z Jaworzna na wyjazd. Dwa razy nie musimy do siebie mówić. Obaj jesteśmy tak najarani pedałowaniem, że jakby tydzień był wolny, to wsiadamy i jedziemy wszędzie gdzie się da. 

Spakowałem wszystko co miałem zabrać i poszedłem spać. Oczywiście snu nie za wiele. Wcześniej niż 22 rzadko zasypiam. Zmuszałem się, bo o 3 wyjazd. Wstałem. Obowiązkowo kawa, śniadanie i wychodze bo Arek daje znać, że już dojeżdża. Pakuje swoją brykę i ruszamy do Wadowic. Droga prosta i w miarę szybka. Parkujemy w samym centrum przed kościołem. Przebieramy się i zajmujemy miejsca na siodełkach.

Jedziemy równym tempem. Droga spokojna, ruch umiarkowany jednak do czasu, aż wjeżdżamy na Zakopiankę w Skomielnej Białej. Mimo wszystko ciśniemy ile się da. Nikt nie trąbi, nawet kierowcy nas wpuszczają albo pokazują innym, że jedziemy. Kultura musi być. Dojeżdżamy do Rabki i przy Siwym Dymie tradycyjna przerwa. Nawet jak jadę autem, to tam zawsze robię postój. Pijemy, jemy batony i patrzymy w stronę pierwszego mocnego podjazdu.



Podjeżdżamy pod Chabówkę i już czujemy ten klimat, który dopiero przed nami. Arek stwierdza, że podjazdy idą mi dużo sprawniej niż dotychczas. Nikt na nikogo nie czeka. Tak ma być! Wjeżdżamy do Nowego Targu i zatrzymujemy się na stacji. Toaleta, izotoniki i tu nagle ktoś podjeżdża sportową furą. Otwierają się drzwi a z auta wychodzi Maciek Żurawski (Wisła Kraków, Celtic Glasgow, Kadra Polski teraz Poroniec Poronin). Oczywiście stojące grupy gimbusów nie wiedzą kto to, bo piłką się nie interesują w żadnym wydaniu. Ważne, że mają tableta.
Ruszamy już w stronę Zakopanego. Wjeżdżając do Szaflarów zauważyłem, że to już nie są te same Tatry. Masa sklepów, markety itp. Jak ja tego nienawidzę! Dla mnie to niszczenie wspólnego dobra. Dojeżdżamy do Poronina i odbijamy w lewo na Bukowinę. Przed nami kolejna górka.


Mówię do Arka, że ja się zatrzymuję, bo mocno cisną mnie buty w stopę. Czułem dyskomfort. Stanąłem w połowie podjazdu. Arek stwierdził, że jedzie na górę i tam się spotkamy. Po chwili ruszam i jestem na górze przy rondzie. Arka jednak nie ma. Dzwonię do niego, a on mówi, że zjechał nie w tą stronę co trzeba i musi podjechać znowu na górę. Czekam więc na niego. Po chwili dojeżdża i kontynuujemy drogę na Gliczarów. A tam widoki takie, że człowiek musi się zatrzymać.


Jesteśmy na samej górze. Teraz już wiemy, że nie z tej strony chcieliśmy wjeżdżać. Trudno. Następnym razem to zrobimy. Teraz zjazd a na dole okazuje się dlaczego było tak stromo.

Znak zauważyłem przez przypadek, bo w tym miejscu spadły mi okulary z kierownicy. Wiedziały gdzie to uczynić :) Na dole zatrzymujemy się pod Żabką. Kupujemy wodę, kawę i prosimy jakąś młodą dziewczynę o zrobienie zdjęcia.

Było tak cholernie gorąco, że tuż za Żabką wskakujemy z Arkiem do Białego Dunajca i oblewamy się wodą z góry na dół. Mieszkańcy patrzą jak na wariatów, ale po chwili uśmiechają się, bo widzą, że to nie start naszej trasy. Po małej klimatyzacji wsiadamy na fury i szukamy miejsca na jakiś posiłek. Widzimy po prawej drewnianą karczmę obok remizy strażackiej. Zatrzymujemy się. Z rowerami zajmujemy stolik koło drzewa. Obok siedzą jakieś szychy w eleganckich strojach. A my spoceni, oblani przed momentem górską wodą ładujemy się do środka. Zamawiamy posiłki. Ja kwaśnicę i kurczaka z frytkami. Arek jajecznicę. Czekamy dobre 20 minut. Arek dostaje swoje zamówienie. Nagle zaczynamy się śmiać. Chłop 90 kg dostaje dwa jaja chyba przepiórcze z paseczkiem posiekanego boczku. Dosłownie łyżka. Pękamy ze smiechu, ale najlepsze przed nami. Przynoszą kwaśnicę - o dziwo normalna porcja. Za moment wchodzi kurczak i w tym momencie zjechaliśmy z siedzenia. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Porcje szpitalne są większe. Dostałem - DOSŁOWNIE - 2 pałki z kurczaka - 7 frytek i 2 łyżeczki tartej marchewki :):) Nie no....spokojnie na takim posileniu zrobię 100km. Popłakani zjadamy te mega porcje, płacimy astronomiczny jak na tą ilość rachunek i mówimy sobie, że następnym razem staniemy w macu, który był bodajże 5km dalej. Ruszamy z Białego Dunajca. Wjeżdżamy na Rdzawkę, Chabówkę i w Skomielnej odbijamy na Wadowice. Czujemy już nieco podjazdy tego dnia. Docieramy w pięknej pogodzie do Wadowic już myśląc o kolejnym wypadzie. 




  • DST 150.80km
  • Czas 06:36
  • VAVG 22.85km/h
  • VMAX 62.65km/h
  • Kalorie 6000kcal
  • Podjazdy 1303m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trójstyk i nas też trzech

Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 31.12.2015 | Komentarze 0

Przyszedł czas na kolejny wypad weekendowy. Ochota zrobiła się już tak duża na jeżdżenie, że miejsce było tylko formalnością. Z chłopakami zgadujemy się na fejsie i razem ustalamy, że jedziemy na Trójstyk (Czechy, Słowacja, Polska). Wieczorem pakowanko, lekka kolacja i czas na krótki sen. Wstaje o 1:00. Kawa, posiłek i przyjeżdża po mnie jeden z Arków (z Jaworzna). Pakuje do Traffica moją szosę i jedziemy do Żor. Pod decathlonem czeka na nas drugi Arek, który przyjechał z Raciborza. Zostawiamy auta, wsiadamy na nasze sprzęty i ruszamy. Jeden Arek na szosie, drugi na trekingu a ja na MTB. Zestaw zabójczy.
Ciśniemy przed siebie główną drogą na Wisłę. Zmieniamy się co chwilę, żeby każdy miał możliwość odpocząć przed górkami. Wjeżdżamy do Wisły, parkujemy na Orlenie, szybka toaleta, gorąca kawa i ruszamy na Kubalonkę. Podjazd zaczyna się konkretnie. Prędkość od razu spada. Do przodu wypruwa Arek na szosie (cwaniak jeden :)) a ja z drugim Arkiem drepczemy ku górze. Mijają nas busy, których silniki wyją jakby miały zaraz wyskoczyć spod maski. My jeszcze nie wyjemy:)
Na szczycie uzupełniamy płyny i zjeżdżamy, by po chwili znowu zwolnić i wspinać się na szczyt. W końcu dojeżdżamy do Jaworzynki i zatrzymujemy się między domkami przy przystanku. Zastanawiamy się gdzie jechać, bo droga się skończyła. W jednym z zaparkowanych samochodów siedział miejscowy i widząc naszą burzę mózgów pokazuje nam wąską uliczkę. Ruszamy i po chwili widzimy miejsce docelowe jakim jest Trójstyk.

Mapa okolicy



Arek i Ja

W komplecie po stronie polskiej

Tutaj po stronie słowackiej

Ze strony słowackiej patrzymy na czesko-polską


Widok na stronę słowacką


Po krótkiej sesji i kupie śmiechu pakujemy się na bryki i ruszamy głębiej do Czech, jednak nie daleko od granicy. Ledwo ruszamy i pojawia się pierwsza góreczka. Niby krótka, ale podjazd z nachyleniem jak na Gliczarów. Arek na szosie wjeżdża z trudem, a my próbujemy ile sił. Zmieniając przełożenie blokuje mi się łańcuch, nie zdążam wypiąć SPD i ląduję na krzakach z jakimiś kolcami. Arek pomaga mi wstać, a jak się okazało, za krzakami była mała przepaść. Ostatecznie wprowadzamy rowery te kilka metrów. 
Dojeżdżamy do Hrcavy i postanawiamy ruszyć na Jablunkov. Jednak przed zjazdem zatrzymujemy się i pytamy miejscowego o drogę. I wtedy następuje najlepszy dialog wyjazdu. Młody koleś lekko zachwiany patrzy na mnie, a ja mówie do niego. "Jak jechać na Jablunkov?" A on do mnie "Ahoj....yyyyyyy.....kurwa mać nie umiem po czesku" i poszedł :) Ostatecznie ruszamy wąską uliczką między domami i wjeżdżamy do Bukovca. Pędzimy dosyć mocno i nagle Arek z Raciborza wypala tekst "nie pędź tak, mamy czas" po czym za chwile słychać pssssss i Arek mówi "ejjjjj chyba złapałem gumę...". Zatrzymujemy się a Arka opony miały takie przetarcia, że dwa palce wchodziły:) Chłopak nie zauważył - zdarza się :) Okazało się, że z całego towarzystwa tylko ja mam zestaw naprawczy. Łatkami kleimy dętkę i wszystkie dziury w oponie. Ostatecznie ruszamy i w miejscowości Nawsie robimy postój na stacji, żeby umyć się po naprawie koła. Podchodzi do nas jeden z tankujących Czechów i pyta gdzie jedziemy. Po chwili pokazuje nam wspaniałą ścieżkę wzdłuż drogi numer 11. Kapitalna nawierzchnia. Żadnej dziurki. Równo jak na stole. Mijamy grupki rowerzystów. Pozdrowienia, że aż ręka bolała. W końcu dojeżdżamy do Trzyńca i tam odbijamy w stronę Polski. Mijamy Cisownicę i w Ustroniu skręcamy na Żory. Spokojnie docieramy na parking i ładujemy się do aut. Po tym wypadzie stwierdziłem, że czas zmienić rower na szosowy. 




  • DST 89.49km
  • Czas 04:26
  • VAVG 20.19km/h
  • VMAX 55.29km/h
  • Kalorie 3369kcal
  • Podjazdy 1063m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góra Żar i Kocierz "niespodzianka" :)

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0

Przyszedł czas na pierwszy etap górski w ramach przygotowań do maratonu. Razem z Arkiem z Raciborza umawiamy się na trip do Międzybrodzia Żywieckiego. Spotykamy się przed Łękami - lokalizacja najlepsza dla nas obu. Zostawiam auto i ruszamy.



Ruszyliśmy dosyć mocno. Wiatr jak zawsze w twarz, dlatego co chwilę się zmieniamy. Wjeżdżamy do MŻ i zatrzymujemy się w Hill'u.
Ten sklep nie raz ratował tyłek nie tylko mnie. Szybkie zakupy i startujemy pod górę. Jedzie nam się płynnie.



Rozmawiamy o dawnych latach bo nie widzieliśmy się od czasów jak Arek zakończył przygodę w Zagłębiu Sosnowiec. Jest o czym gadać. Anegdoty, żarty i śmiechu tyle, że zanim się zastanowiliśmy ile na szczyt, to już nas nim byliśmy. Schodzimy z rowerów, siadamy na trawie, a widoki....takie:)


Nic tak nie smakowało w tamtej chwili jak kawałek trawy i jedzenie, które kupiliśmy w Hill'u. Leżeliśmy przed stacją kolejki, oglądaliśmy piękne widoki, a temperatura zaczynała piąć się w górę. Zapowiadał się lekki upał. Dla nas nie miało to jednak znaczenia. Chwilo trwaj - pomyśleliśmy. Oczywiście nie zabrakło wspólnych zdjęć.

I solowych także.


Po relaksie pełną gębą zjeżdżamy ze szczytu. Cóż za radość. Prędkość, chłodny wiaterek i zero pedałowania. Na dole decydujemy się na odbicie w lewo. Teraz kierunek Andrychów. Jedziemy spokojnie i w dalszym ciągu nadrabiamy ostatnie lata opowiadając swoje historie. W pewnym momencie rozpoczyna się lekki podjazd. Najlepsze jest to, że nie mieliśmy pojęcia co to za górka, jaka wysokość itp. Nie sprawdzaliśmy tego wcześniej. Pniemy się i pniemy. Grzeje coraz mocniej. Jeden zakręt, drugi, trzeci a tu końca nie widać. Nagle ktoś zjeżdża. Pytamy ile jeszcze na górę, kolega odpowiada "Niespodzianka" i z rozbrajającym uśmiechem jedzie w dół. My pedałujemy dalej i w końcu docieramy na szczyt. Dopiero tam dotarło do nas, że to Kocierz.

Oglądamy aquapark, pijemy wodę i teraz czas na zjazd. Piękny, długi i szybki zjazd. Do Andrychowa dojeżdżamy w mgnieniu oka. Tam skręcamy w lewo i jedziemy na Kęty. Po paru km decydujemy się na kawę. Oczywiście dużą latte. Łapiemy oddech i pedałujemy do auta. Jeszcze kilka opowieści i przybijamy piąteczkę za udany wypad.




  • DST 152.78km
  • Czas 07:24
  • VAVG 20.65km/h
  • VMAX 44.12km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1131m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krakowski rynek i pyszne obwarzanki

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 4

Czas wreszcie ruszyć na dalszy wyjazd. Maraton już za miesiąc. Myślimy z chłopakami o miejscu i dochodzimy do wniosku, że pojedziemy do Krakowa. O 4:00 spotykam się z Darkiem na Środuli w Sosnowcu i ruszamy w stronę Jaworzna. Tam dołącza do nas Arek i wspólnie kierujemy się do małopolski. Wyjeżdżając z Jaworzna przed nami odcinek leśny. O ile ja i Darek mamy MTB, to Arek ma szosę i leciutko się zagotował widząc kamienie i błoto:) Przejeżdżamy jednak bez awarii i kierujemy się na Trzebinię i Krzeszowice. W Trzebini Darek odbija do lasu i chce jechać swoją trasą, a my z Arkiem kontynuujemy jazdę asfaltem. Bodajże w Zabierzowie zatrzymujemy się na Orlenie i wypijamy po dużej kawie. Byliśmy zmarznięci, bo pogoda nie rozpieszczała. Stopy trzeszczały aż miło :) Panie na stacji były w szoku, że jacyś dwaj goście na rowerach jadą do Krakowa o tej porze.


Wjeżdżamy do Krakowa przy pojawiającym się słońcu. Dojeżdżamy na rynek i siadamy na ławce. Rynek prawie pusty. Służby porządkowe sprzątają brukową nawierzchnie a imprezowe "niedobitki" są wypraszane z zamkniętych już ogródków piwnych. Kupujemy obwarzanki i odpoczywamy. Za chwilę pojawia się Darek. Robimy wspólne zdjęcia, chwila rozmowy i my z Arkiem ruszamy w stronę domu, a Darek na Niepołomice.

Ruszamy w stronę Olkusza. Zaczynam odczuwać, że rower coraz mocniej chodzi. Tak jakby go coś blokowało. Jednak z zewnątrz nic nie widać. Męczę się jak cholera. Arek na każdej górce czeka aż się doczołgam. W Olkuszu robimy przerwę i uzupełniamy płyny. W Bukownie Arek odbija na Jaworzno a ja przez Sławków dojeżdżam do Sosnowca. Od razu z rowerem udaje się do Tomka - wariata rowerowego, który naprawi wszystko. Przeanalizował sprzęt i zapytał jak ja na tym dałem radę jechać. Od razu zmieniłem napęd. Nowa korba, nowe koło, nowa kaseta i hamulce. Lifting konkretny.