Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy GbassSC.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Polska-Czechy

Dystans całkowity:533.33 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:12:11
Średnia prędkość:27.28 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:4527 m
Suma kalorii:13972 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:177.78 km i 6h 05m
Więcej statystyk
  • DST 188.33km
  • Czas 06:52
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 7972kcal
  • Podjazdy 869m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobotni trip: Cieszyn polsko-czeski

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 0

Tradycyjnie w środku tygodnia spojrzałem na prognozy pogody i Google maps. Aura zapowiadała się słoneczna, zaś na mapie szukałem nowego kierunku do jazdy. Padło na Czechy. Nie byłem w Cieszynie więc trzeba go zobaczyć i przy okazji wjechać do czeskiego Cieszyna. Napisałem do Kamila z zapytaniem czy rusza ze mną. Bez problemu się zgodził (o dziwo, zawsze lubi pomarudzić :) ). Z Kamilem umawiam się na 5:00 w Mysłowicach na Orlenie. Meldujemy się punktualnie.

Ruszamy w stronę Giszowca, wpadamy na chwilę na ekspresówkę by za moment zjechać na ul. Bielską. Pomykamy bocznymi uliczkami i wpadamy do Czułowa. Tam już spokojnie bez większego ruchu samochodowego zaliczamy Tychy. Przejeżdżamy wszystkie ronda i navi pokazuje, że mamy skręcić w lewo. Więc skręcamy, przejeżdżamy drewnianym mostkiem i ukazuje się super ścieżka rowerowa w lesie. Malina! Pędzimy w cieniu z zadowoleniem, aż tu nagle…koniec asfaltu! Niestety rozpoczęła się droga z kamieni, dodatkowo korzenie i ziemia. Góralem można to łyknąć na pełnej prędkości jednak na szosie jest ryzyko. Powolutku jedziemy, patrzymy na każdy kamień i konar. Dojeżdżamy do Kobióra. Przez chwilę jedziemy asfaltem by znowu wpaść do lasu. Ostatecznie wyjeżdżamy przed Zbytkowem i teraz przed nami tylko dobra droga. Kamil rusza na zmiany. Jedziemy płynnie. W Pruchnie uzupełniamy w sklepie napoje i przed nami ostatnia prosta. Dojeżdżamy w końcu do Cieszyna.

Przed nami teraz zjazd z niezłej górki, wpadamy do centrum i odbijamy do czeskiego Cieszyna. Zatrzymujemy się na granicy. Chwila odpoczynku i robimy rundkę po centrum czeskich sąsiadów. Wszystko jak zawsze dobrze oznakowane. Ścieżki rowerowe, kierunki danych miast. Bez zarzutu. Dworzec też piękny.



 
Wpadamy na polską stronę i jedziemy na rynek. Tam już zbiórka młodzieży w związku ze ŚDM w Krakowie. Sporo dzieciaków z Włoch kręci się po centrum by w końcu rozpocząć śpiew.



My robimy sobie fotki pod fontanną aż tu nagle dzwoni telefon. Odbieram – a tu Maniek – znajomy z pracy. Mówi, że nas widzi. Odwracam się, szukam go, a jak się okazało – widział nas na kamerze online siedząc w domu. Kilka zdjęć i czas wreszcie na kawę – tradycyjny gwóźdź każdego tripa. Wpadamy do kawiarenki i zamawiamy dwie sztuki pysznej lavazzy. Czas na odpoczynek.

Po relaksie robimy małe zakupy w sklepie i na rynku. Zmieniamy jednak trasę powrotną i decydujemy się na ominięcie lasów. Polecimy przez Pszczynę. Ruszamy. Od razu przed nami podjazd do ronda. Wspinamy się, mijamy S1 i lecimy na Pruchnę. Tam zmiana na rondzie i obieramy kierunek Drogomyśl. Dosyć szybko dojeżdżamy w to miejsce. Słońce grzeje już ostro. Wlatujemy do sklepu, zakupy wodne i lecimy na Strumień. Po drodze jednak źle skręcamy i w Chybie musimy zawracać. Szybko nadrabiamy te kilometry i lecimy już na Pszczynę. W Wiśle Wielkiej gubię licznik. Na szczęście żadne auto mi po nim nie przejechało. Zabieram go i ciśniemy. Za chwilę wita nas tabliczka Pszczyna. Zatrzymujemy się – szybka kawa, krótka pogawędka i lecimy na Bieruń. Tam ponowne uzupełnienie napojów i kierunek Lędziny. Kamil wpada na pomysł, że chce poprawić kilka segmentów na stravie. Coś tam kręci, coś próbuje, ale ostatecznie nie wiem czy mu się udało. Po chwili kręcenia jesteśmy już w Mysłowicach. Kamil odbija do domu a ja kręce dalej na Sosnowiec.


Kategoria Polska-Czechy


  • DST 201.00km
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 2481m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wypad na Czechy. Pradziad zdobyty!

Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 0

W tygodniu szukałem miejsca na weekendowy wypad i odezwał się Arek z Raciborza, który zaproponował kręcenie po Czechach. Od razu się zgodziłem. Padło hasło Pradziad. Pasuje mi idealnie. W tamtym roku dałem plamę jadąc z Romkiem, dlatego chciałem spróbować sił raz jeszcze. Dzwonię do Kamila z Mysłowic i mówię jaka jest propozycja. Ten zgadza się bez zastanowienia i ustalamy szczegóły. W nocy z soboty na niedzielę planujemy wyjazd do Raciborza. Podjeżdżam przed 3 po Kamila, ładujemy jego rower i śmigamy do Arka. Docieramy po 4 i po przebraniu się i naszykowaniu sprzętu ruszamy równo o 5 w stronę Opavy.

Po spokojnej jeździe wjeżdżamy do Czech. Od razu ukazuje się inny asfalt. Przyjemność z jazdy! Docieramy do Opavy i tam na skrzyżowaniu odbijamy na Bruntal.

W pewnym momencie okazuje się, że droga jest zablokowana z powodu remontu torowiska. Kiedy próbujemy zawrócić, jeden z robotników mówi do nas, że tutaj obok jest kładka i możemy przejść z rowerami. Spoglądam na telefon i okazuje się, że Endomondo szaleje z GPS-em i nie liczy km. W sumie na rekordy średniej itp nie jechaliśmy, ale jednak warto mieć jakieś info do analizy po powrocie. Restartuje telefon, wcinamy żele i ruszamy dalej.


Zaczynają się górki. Co chwilę się wspinamy i zaraz zjeżdżamy. Tempo nieco spada.

Jednak po kilku podjazdach czekają na nas dwie serpentynki i na ich końcu docieramy do Bruntala. Tam odwiedzamy market Penny i robimy zakupy. Czas na krótką przerwę. Humory nam dopisują. Od śmiania się aż bolą nas brzuchy. Hity lecą jak w Radio Eska. Nawet Czesi na nas dziwnie patrzyli. My w sumie na nich też. O 8 rano wychodzić ze sklepu z wózkiem pełnym piwa? Można?! Da się?!

Po chwili na uzupełnienie węgli i płynów zbieramy się do jazdy i po starcie odbijamy na trasę 450 i jedziemy do Małej Moravki. Tam kolejny piękny zjazd. Po prostu poezja! W Moravce kierunek w prawo i wspinamy się na parking przed wjazdem na Pradziada. Spokojnie docieramy do szlabanu, pytamy jeszcze miejscowego czy to na pewno tutaj i rozpoczynamy wjazd.

Z góry co chwilę zjeżdżają auta i rowerzyści. My natomiast myślimy tylko i wyłącznie o tym, żeby wjechać na szczyt i cieszyć się widokami. Wjeżdżając podziwiamy piękne lasy, które mamy dookoła. Leżące drzewa na zboczach gór nadają super uroku.

Dojeżdżamy do Ovcarni i tam zaczyna się turystyka. Sporo aut i ludzi, którzy na nogach kierują się na górę. Wlewamy wodę ze źródła do bidonów, polewamy głowy i jedziemy na szczyt.

Po chwili jesteśmy już przed iglicą. Przybijamy piątki! Plan i cel wykonany! Jeszcze rok temu oglądaliśmy Pradziada na Google Maps a teraz jesteśmy w tym miejscu. Rekord wysokości – 1492m!



Siadamy na ławkach, robimy zdjęcia i pijemy triumfalne czeskie piwko Redegast. Taki właśnie był plan! O to chodziło!

Sącząc złocisty napój - oczywiście bezalkoholowy - spoglądamy na piękne góreczki.

Po chwili radości zaczęło tak wiać, że zbieramy się do restauracji, która jest w środku budynku. Ssało nas w żołądkach i to konkretnie. Wyciągamy nasz majątek w czeskich koronach i sprawdzamy na co nas stać :) Liczymy stówki a Czesi płaczą ze śmiechu spoglądając na nas.

Ostateczni zamawiamy 3 porcje spagethii. Węgle i sosik w sam raz. Przy takiej ilości ludzi szybko dociera do nas solidna porcja makaronu i z prędkością światła opróżniamy talerze. Wsiadamy ponownie na rowery, spoglądamy na góry i ruszamy w dół. Niestety pierwszy odcinek to istny dramat. Ludzie chodzili od lewej do prawej. Co chwilę hamowaliśmy prawie do zera. Po wyjeździe z parkingu ciśniemy z górki. Na blacie 70km/h i zwątpiłem. Za dużo zakrętów i piachu z kamieniami. Wyższa prędkość raczej nie wchodziła w grę. Na dolnym parkingu decydujemy się na krótszą drogę do Bruntala. Wszystko niby super. Długi zjazd lasem, serpentynki…ale niestety tragiczna droga. W Czechach takiej jeszcze nie widziałem. W expressowym tempie ponownie meldujemy się pod marketem Penny. Wydajemy ostatnie nasze korony na cole, banany i wodę. Arek mówi, że lekko go odcięło, ale po wrzuceniu porcji jedzenia nieco odżywa i ruszamy w stronę Krnova. Przed nami rewelacyjny i na super asfalcie zjazd. Bez kręcenia na liczniku mam 72km/h. Rekord życiowy! Docieramy do Krnova. Tam szybka toaleta w Kauflandzie i jedziemy na Opavę. Arek wpada na pomysł, żeby zjechać wcześniej do Polski. Odbijamy więc na Branice i chyba robimy błąd wypadu.

Droga z hopkami i dziurami. Trzepało nami niesamowicie. Po dłuższym „SPA” wjeżdżamy do Kietrza. Tam odwiedzamy sklep i uzupełniamy wodę. Arek już jedzie na oparach. Mimo wszystko daje z siebie maxa i po kilku kilometrach jesteśmy w Raciborzu. Docieramy pod Tesco i kończymy trip.
Najważniejsze z wypadu:
Życiówka w dystansie Arka i Kamila – 201km. Mnie zabrakło 2km do rekordu.
Życiówka zdobytego szczytu – 1492m
Życiówka prędkości 72km/h
Rewelacyjny humor. Czy ciężko czy lekko – zawsze z bananem na ustach.
Zjedzone: 6 bananów, 4 żele, 1 snickers, 1 porcja spagethii, 2 ciasteczka Belvita
Wypite: 8 bidonów, 2 puszki coli, 1 czeski browarek
Efekt: 1kg mniej na wadze 


Kategoria Polska-Czechy


  • DST 144.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 27.08km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Kalorie 6000kcal
  • Podjazdy 1177m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miał być Pradziad, a wyszedł dziad

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0

Przed Śląskim Maratonem w Mszanie pogadałem chwile na fejsie z Romkiem Zawieją. Zagadałem pierwszy. Widziałem, co kręci i z jakimi średnimi. Dla mnie mistrzostwo. Jak jeszcze powiedział, że startuje na 600km, to pierwsze moje zdanie brzmiało - wygra. No i wygrał. Na mecie o 20 metrów wyprzedził 2 rywali. Przez 600km równo i przed samą metą rozstrzygnięcie - po prostu rewelka! Po zawodach zgadujemy się ponownie. Dochodzimy do wniosku, że pojedziemy na Pradziada. Romek widział moje wypady, więc jakby wiedział, że jestem mega leszcz to by się nie zgodził. Cieszyłem się, że z nim pojadę. Zawsze jakieś doświadczenie można zebrać. Umówiliśmy się za tydzień od rozmowy. Wsiadłem w auto, pojechałem do Wojnowic, zostawiłem brykę u Romka i jeszcze w ciemnościach ruszyliśmy w stronę Czech. Docieramy do Opavy. Tempo dosyć dobre. Odbijamy na Bruntal i zaczynają się górki. Ja nagle tracę moc. Po prostu jakby mi ktoś nacisnął OFF. Romek widzi, że coś nie tak. Pyta o co chodzi. Szukam przyczyny. Chyba znalazłem. Od tygodnia wyłączyłem węglowodany. Chciałem zrzucić trochę kg. Zatrzymuje się. Zjadam banana. Nic innego - zwłaszcza słodkiego - nie mam. Pełzniemy. Docieramy do Bruntala. Wiem, że nie wjadę na Pradziada. Dzisiaj na bank nie dam rady. Zatrzymujemy się pod marketem.



Kupuję butelkę coca-coli i dwa batony. Muszę władować cukier w siebie. Zjadam i czuję wewnętrzny niesmak z powodu tej mojej niemocy. Romek jednak ze stoickim spokojem mówi mi, że on na Pradziada wjechał za 3 razem. Pokręcimy dzisiaj więc po płaskim. 


Kierujemy się na Karniów. Poczułem się lepiej. Mocy nieco przybyło. Docieramy powoli pod granicę. Robię zakupy w czeskim sklepie i jedziemy do Wojnowic. Kończymy na 144km. Romek zaprasza na kawę w ogrodzie. Gość z klasą. Pogadaliśmy i zapewniłem, że za rok tam wjedziemy i będzie Pradziad a nie dziad, którym ja się okazałem.


Kategoria Polska-Czechy