Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy GbassSC.bikestats.pl
  • DST 400.00km
  • Czas 14:15
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Kalorie 17000kcal
  • Podjazdy 2194m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

VII Śląski Maraton Rowerowy - wrażenia - relacja

Sobota, 18 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 2

Pierwsze słowa, które powiedziałem na mecie ubiegłorocznej edycji brzmiały „za rok przyjeżdżam i startuję na 400km”. Kolega śmiał się ze mnie i pytał czy jestem poważny. Ja jednak w głowie miałem kolejną poprzeczkę i chęć zmierzenia się z wyzwaniem. Czekałem cały rok na ten maraton. Myślałem o nim każdego dnia. Kręciłem w zimę na spinningu, kręciłem na dworze przy minusowej temperaturze. Czerwiec, czerwiec...W kalendarzu ten termin był zaznaczony na czerwono od dnia jego ogłoszenia. Tygodnie leciały i leciały…
Nadszedł w końcu ten weekend. W piątek wszystko sprawdziłem, zakupiłem odżywki, płyny i ogarnąłem całą resztę. Położyłem się nawet wcześniej spać, ale nic to nie dało. Adrenalina już działała. Nie wiem o której zasnąłem, ale po 23 lekko. O 6 już piłem kawę i pakowałem rzeczy. Po 10:00 wyjechałem do Mszany i przed 12 byłem na miejscu. Wychodząc z auta zauważyłem jednego z zawodników. Okazało się, że to drugi rodzynek z Sosnowca startujący w zawodach. Rozmawiając udaliśmy się po numery startowe.

Mając jeszcze trochę czasu zrobiliśmy zakupy i siedliśmy w większym gronie. Wcinaliśmy węgle i popijaliśmy kawę. Czas jednak leciał szybko. Po chwili poszliśmy się przebrać i przygotować rowery. Organizatorzy rozpoczęli imprezę. Kilka słów i pierwsza grupa stanęła na starcie. Rach ciach i nagle wyczytują moje nazwisko.

Reszta 400 setkowców ruszyła 5 minut wcześniej. Zostało nas dwóch. Skoncentrowani czekamy i nagle pif paf! Pistolet wystrzelił i poszli….! Tempo od samego początku mocne. Rywal cisnął niesamowicie, jednak po kilku km albo opadł z sił albo specjalnie zwolnił, bo go dogoniłem.

Po 40 km minąłem kilka osób, następnie urwałem się grupie, która jechała wolno. Solo pędziłem do 48km.

Doczepiłem się do dwóch chłopaków. Tempo szybkie, ale do utrzymania. Docieramy na pierwszy punkt kontrolny. Uzupełniamy wodę, odbijamy kartę i lecimy dalej. Przed nami dwa podjazdy. Pokonujemy je dosyć szybko mijając kolejne osoby. Docieramy na następny PK zaliczając pierwszą setkę. Tam wcinamy bułki, odbijamy kartę i chłopaki pytają czy jadę z nimi. Ruszyliśmy ponownie tym razem w 8 osób.


Grupa okazała się super rozwiązaniem. Jechaliśmy na zmiany i co najważniejsze – wszyscy w tym samym tempie. Nieco słabsze niż na pierwszej pętli, ale równe. Dosyć szybko przelatujemy kolejną setkę i 200km na liczniku wybiło. Teraz trochę dłuższa przerwa. Trzeba się ubrać nieco cieplej. Noc przed nami. Wskakujemy w odzież termo, wsysamy gorący żurek z prędkością światła, wypijamy po kawie i fruniemy dalej. Ruszamy w 6 osób. Po pierwszym podjeździe dwóch chłopaków opada z sił. Zostaje nas 4. Grupa mała, ale jadąca równo. Noc przyzwoita. Było co prawda chłodno, zwłaszcza na otwartym terenie, ale za to księżyc świecił mocniej niż najlepsza lampka rowerowa. Partnerzy niestety zaczęli przegapiać kierunki trasy. Co chwilę krzyczałem gdzie trzeba skręcić. Ze zmęczenia i ciemności nie widzieli znaków. Docieramy na PK. Karta, banan, woda i heja! Na ostatnim podjeździe dwóch z grupy ruszyło mocniej. Oni akurat kończyli wyścig na 300km. My natomiast jechaliśmy jeszcze setkę. Za chwilę doganiamy jednego z uczestników. Starszy mężczyzna mówi, że zaraz rezygnuje. Źle się czuje i skraca dystans. Dociera z nami i kończy zawody. My siadamy, wcinamy makaron, bułki słodkie, pijemy po 3 kawy i po chwili ruszamy na ostatnią pętelke.

Słońce powoli zaczyna wschodzić. Jedziemy we dwóch, delikatnym tempem, bez pośpiechu. Całą drogę rozmawiamy i wreszcie się poznajemy. Wcześniej nie było czasu. Okazało się, że jadę z niezłym harpaganem. Jak zaczął wymieniać miejsca i czasy swojej jazdy rowerowej to wstyd było mówić o swoich osiągnięciach:) Jednak rozmawiając docieramy spokojnie na metę. Odbijam kartę po raz ostatni i czuję mega satysfakcję. Zrobiłem to. Zrobiłem 400km. Pobiłem swoją życiówkę o 200km. Wykonałem swój cel w 100%. Po chwili dowiaduje się, że zająłem 6 miejsce. To już był dla mnie kosmos. Byłem lepszy od zawodników, którzy takie 400 robią regularnie. Przyjmuję gratulację od partnera z Wadowic i życzę mu udanej wyprawy na Nordcapp!
Oddałem kartę i zjechałem do bazy na dole. Siadłem z chłopakami i zjedliśmy ciepły posiłek. Po chwili pojawiły się nawet zimne piwa. Ten smak będę pamiętał długo. Tyle wyrzeczeń do zawodów, a teraz zimne, oszronione, złote piwko…należało się!

Po chwili dociera Wuzel, którego namówiłem na start na 100km. Kilka słów i już kumpel na starcie. Strzał i poszedł! Ja szybko ogarnąłem siebie i rower. Rzuciłem kocyk do cienia i położyłem się na godzinkę. Oczywiście nic nie pospałem. Non stop telefony od znajomych z gratulacjami i pytaniami. Było mi mega miło, że tyle osób śledziło jak jadę i trzymało kciuki. Dziękuję Wam!

O 13 przyjechały moje dziewczyny z przyjaciółmi. Organizatorzy przygotowywali scenę na imprezę końcową. Czekaliśmy na dekorację. O 16 rozpoczęło się wręczanie pucharów. Oczywiście moje grzybki poszły z tatą, co wywołało ogromne brawa wśród zawodników i publiczności. Puchar wręczony poszedł w górę!


Zmarnowany spuchnięty - ale szczęśliwy!

Specjalne podziękowania należą się:
- mojej rodzinie, że wytrzymała te weekendowe wypady na przygotowania i kibicowała do samego końca
- Arkowi i Kamilowi – za wspólne wypady i moje widzimisię (czasami :) )
- Tomkowi Mołasowi – za przygotowanie roweru do startu – petarda!
- wszystkim przyjaciołom i znajomym – za słowa wsparcia i trzymanie kciuków
- wszystkim tym, którzy mówili, że jestem nienormalny, że mam się stuknąć w głowę, że nie dam rady itp. Wam dziękuję w szczególności. Możecie tak zawsze. Dobra mobilizacja.
- organizatorom - którzy stanęli na wysokości zadania. Posiłki, napoje, oznaczenie trasy, uprzejmość, pomoc itp. Szacuneczek!

Jeżeli wierzyć wyliczeniom aplikacji mierzącej dystans, to spaliłem 17 000 kalorii. To jakiś tydzień jedzenia na poziomie 2500kcal/dziennie.

Czas netto jazdy – 14 godzin 15 minut. Brutto – 16 godzin 29 minut.

Aha…za rok dystans 600km. Poprzeczka poszła jeszcze wyżej.


Kategoria Maraton/zawody


  • DST 33.47km
  • Czas 01:00
  • VAVG 33.47km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czasówka Sosnowiec - Będzin

Wtorek, 14 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 53.18km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.59km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test butów i kasku

Niedziela, 12 czerwca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0




  • DST 160.00km
  • Czas 05:45
  • VAVG 27.83km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 6000kcal
  • Podjazdy 1004m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków i kawałek małopolski

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 0

Po wypadzie na Pradziada umówiłem się z chłopakami, że następnym razem przyjeżdżają do mnie i uderzamy na Kraków. Arek niestety już na początku tygodnia powiedział, że nie da rady a Kamil chciał jechać z kumplami w inny rejon. Trudno – jade sam. W piątek jednak zadzwoniłem do Kamila raz jeszcze i powiedział, że jedzie ze mną. Umówiliśmy się o 5 w Jaworznie pod Galeną. Wstałem o 3:30, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i w drogę. W połowie jazdy do Jaworzna dzwoni Kamil i mówi, że ma problem z rowerem i nie wie czy pojedzie. Namawiam go, żeby dojechał na miejsce i zobaczymy w czym problem. Wpadam pod Galenę i czekam na niego około pół godziny.
Dociera Kamil. Okazało się, że problem dotyczy wentyla. Usterka szybko wyeliminowana i ruszamy w trasę.

Ciśniemy ostro na Trzebinie. Dalej prosto drogą 79 na Kraków. Na liczniku non stop 35-37 km/h. Pędzimy jak szaleni. Kamil w szoku, że daje radę. Rewelacyjnie pojechał na zmianach. Tak powinno być. Widzę, że się docieramy w jeździe we dwóch. Po niecałych dwóch godzinach wpadamy do stolicy małopolski i na przywitanie spotykamy autokar piłkarskiej kadry pod jednym z hoteli.
Udajemy się w stronę rynku. Przed Starym Kleparzem wpadam w torowisko tramwajowe i niestety skrzywiam koło. Szczęście jednak w tym, że dało się jechać dalej. Nieco wkurzony wsiadam na brykę i pedałuję na rynek. Tam udajemy się do Mc Donalda i kupujemy kawę.
Oczywiście musieliśmy również wziąć dwa obwarzanki i dopiero zrobiliśmy sobie przerwę.

Kamil w pewnym momencie chciał nakarmić jednego gołębia. Rzucił kawałek pieczywa i nagle zleciało się 100 kolegów tego biedaka:)

W międzyczasie podchodzi starszy anglik. Obserwuje nasze rowery. Dotyka, patrzy i nagle pyta czy mówimy dobrze po angielsku. Odpowiadamy, że tak średnio i dziadziuś siada koło nas czytając rozmówki angielsko-polskie.

My natomiast dopijamy kawę. Robimy zdjęcia, kupujemy jakieś małe gadżety i jedziemy na Wawel. Kiedy jednak chcemy wjechać kostką brukową do góry, podchodzi do nas strażnik i mówi, że zakaz rowerowy obowiązuje na całym placu i nie możemy tam wejść. Zjeżdżamy więc do smoka a tam rozkłada się RMF FM i nagłaśnia, że dzisiaj festiwal smoków przez cały dzień w Krakowie.

Siadamy, oglądamy wszystko dookoła i po godzince decydujemy się na powrót.

Przy wylocie z Krakowa przebieramy się na stacji, uzupełniamy wodę i ruszamy "94" na Olkusz. Kilka podjazdów i zjazdów. Kamil zadowolony, bo pod górkę odpoczywa, a męczy się na prostej. Taka jego specyfika. W Olkuszu przerwa na coca colę, którą nawet polecała sprzedawczyni na Orlenie. „Ooo! Cola w sam raz przy takim wysiłku. Coś o tym wiem, mój syn gra w piłkę. Kiedyś dałam mu tylko wodę i nie miał siły. Ale ja głupia byłam” – powiedziała. Pośmialiśmy się i w drogę. Kamil w Sławkowie odczuwał lekko skutki całego tygodnia w pracy i zmniejszyliśmy tempo. Spokojnie dojeżdżamy do Sosnowca i każdy odbija w swoją stronę. Po chwili meldujemy się w domach.

Niestety koło do naprawy, buty do wymiany i czas podregulować furę bo za dwa tygodnie najważniejsze zawody w tym roku.


Kategoria Wycieczki


  • DST 100.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 28.57km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 4200kcal
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd po Pradziadzie.

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 0

Spoglądałem w środę na pogodę i nie wyglądała obiecująco. W związku z tym zaplanowałem jazdę na miejscu. Chciałem nieco się poruszać po niedzielnym wypadzie do Czech. Wieczorem jednak odzywa się do mnie Wuzel. Pyta czy coś kręcę, bo chciał wreszcie ze mną pojechać. Umawiamy się na 6 w Dąbrowie Górniczej. Wstaje rano, a tutaj ulice mokre i lekka mżawka. Po śniadaniu i ubraniu deszczyk przechodzi. Wychodzę z domu, ale niebo nie jest zachęcające od jazdy.

Spokojnie wpadam do Dąbrowy i dołącza do mnie Wuzel. Kierujemy się w stronę Pogorii i uderzamy na Siewierz. Tempo dosyć fajne. Wuzel na CTM-ie daje rade. Oczywiście gadamy cały czas i po drodze pada propozycja zrobienia 100km. Dla mnie to już norma, ale dla Wuzla wyzwanie. Wjeżdżamy do Siewierza. Najpierw stajemy w rynku.


A później lecimy pod zamek.


Wypijamy ISO, wrzucamy żel i wracamy w stronę Pogorii. Tam dwie pętelki na trójce i decydujemy się na odbicie w stronę Sosnowca. Na molo zaczepia mnie jeszcze jakiś kozaczek-maślaczek i prosi o pompkę. Napompowałem mu koło i lecimy dalej. W Będzinie zmiana planów i robimy pętelki Sosnowiec - Będzin. Akurat jedna ma 10km więc łatwo było wyliczyć ile zostało do setki. Po dwóch kółeczkach żegnam się z Wuzlem i jadę do domu. Pod klatką stuknęła równa setka. U Wuzla z resztą też.

Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że rok temu sam biłem swoje rekordy kręcąc z innymi, a teraz inni jadą ze mną i ustalają życiówki. Po prostu bajka:) Wuzel gratulacje! Pamiętaj - Prodziad!




  • DST 201.00km
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 2481m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wypad na Czechy. Pradziad zdobyty!

Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 0

W tygodniu szukałem miejsca na weekendowy wypad i odezwał się Arek z Raciborza, który zaproponował kręcenie po Czechach. Od razu się zgodziłem. Padło hasło Pradziad. Pasuje mi idealnie. W tamtym roku dałem plamę jadąc z Romkiem, dlatego chciałem spróbować sił raz jeszcze. Dzwonię do Kamila z Mysłowic i mówię jaka jest propozycja. Ten zgadza się bez zastanowienia i ustalamy szczegóły. W nocy z soboty na niedzielę planujemy wyjazd do Raciborza. Podjeżdżam przed 3 po Kamila, ładujemy jego rower i śmigamy do Arka. Docieramy po 4 i po przebraniu się i naszykowaniu sprzętu ruszamy równo o 5 w stronę Opavy.

Po spokojnej jeździe wjeżdżamy do Czech. Od razu ukazuje się inny asfalt. Przyjemność z jazdy! Docieramy do Opavy i tam na skrzyżowaniu odbijamy na Bruntal.

W pewnym momencie okazuje się, że droga jest zablokowana z powodu remontu torowiska. Kiedy próbujemy zawrócić, jeden z robotników mówi do nas, że tutaj obok jest kładka i możemy przejść z rowerami. Spoglądam na telefon i okazuje się, że Endomondo szaleje z GPS-em i nie liczy km. W sumie na rekordy średniej itp nie jechaliśmy, ale jednak warto mieć jakieś info do analizy po powrocie. Restartuje telefon, wcinamy żele i ruszamy dalej.


Zaczynają się górki. Co chwilę się wspinamy i zaraz zjeżdżamy. Tempo nieco spada.

Jednak po kilku podjazdach czekają na nas dwie serpentynki i na ich końcu docieramy do Bruntala. Tam odwiedzamy market Penny i robimy zakupy. Czas na krótką przerwę. Humory nam dopisują. Od śmiania się aż bolą nas brzuchy. Hity lecą jak w Radio Eska. Nawet Czesi na nas dziwnie patrzyli. My w sumie na nich też. O 8 rano wychodzić ze sklepu z wózkiem pełnym piwa? Można?! Da się?!

Po chwili na uzupełnienie węgli i płynów zbieramy się do jazdy i po starcie odbijamy na trasę 450 i jedziemy do Małej Moravki. Tam kolejny piękny zjazd. Po prostu poezja! W Moravce kierunek w prawo i wspinamy się na parking przed wjazdem na Pradziada. Spokojnie docieramy do szlabanu, pytamy jeszcze miejscowego czy to na pewno tutaj i rozpoczynamy wjazd.

Z góry co chwilę zjeżdżają auta i rowerzyści. My natomiast myślimy tylko i wyłącznie o tym, żeby wjechać na szczyt i cieszyć się widokami. Wjeżdżając podziwiamy piękne lasy, które mamy dookoła. Leżące drzewa na zboczach gór nadają super uroku.

Dojeżdżamy do Ovcarni i tam zaczyna się turystyka. Sporo aut i ludzi, którzy na nogach kierują się na górę. Wlewamy wodę ze źródła do bidonów, polewamy głowy i jedziemy na szczyt.

Po chwili jesteśmy już przed iglicą. Przybijamy piątki! Plan i cel wykonany! Jeszcze rok temu oglądaliśmy Pradziada na Google Maps a teraz jesteśmy w tym miejscu. Rekord wysokości – 1492m!



Siadamy na ławkach, robimy zdjęcia i pijemy triumfalne czeskie piwko Redegast. Taki właśnie był plan! O to chodziło!

Sącząc złocisty napój - oczywiście bezalkoholowy - spoglądamy na piękne góreczki.

Po chwili radości zaczęło tak wiać, że zbieramy się do restauracji, która jest w środku budynku. Ssało nas w żołądkach i to konkretnie. Wyciągamy nasz majątek w czeskich koronach i sprawdzamy na co nas stać :) Liczymy stówki a Czesi płaczą ze śmiechu spoglądając na nas.

Ostateczni zamawiamy 3 porcje spagethii. Węgle i sosik w sam raz. Przy takiej ilości ludzi szybko dociera do nas solidna porcja makaronu i z prędkością światła opróżniamy talerze. Wsiadamy ponownie na rowery, spoglądamy na góry i ruszamy w dół. Niestety pierwszy odcinek to istny dramat. Ludzie chodzili od lewej do prawej. Co chwilę hamowaliśmy prawie do zera. Po wyjeździe z parkingu ciśniemy z górki. Na blacie 70km/h i zwątpiłem. Za dużo zakrętów i piachu z kamieniami. Wyższa prędkość raczej nie wchodziła w grę. Na dolnym parkingu decydujemy się na krótszą drogę do Bruntala. Wszystko niby super. Długi zjazd lasem, serpentynki…ale niestety tragiczna droga. W Czechach takiej jeszcze nie widziałem. W expressowym tempie ponownie meldujemy się pod marketem Penny. Wydajemy ostatnie nasze korony na cole, banany i wodę. Arek mówi, że lekko go odcięło, ale po wrzuceniu porcji jedzenia nieco odżywa i ruszamy w stronę Krnova. Przed nami rewelacyjny i na super asfalcie zjazd. Bez kręcenia na liczniku mam 72km/h. Rekord życiowy! Docieramy do Krnova. Tam szybka toaleta w Kauflandzie i jedziemy na Opavę. Arek wpada na pomysł, żeby zjechać wcześniej do Polski. Odbijamy więc na Branice i chyba robimy błąd wypadu.

Droga z hopkami i dziurami. Trzepało nami niesamowicie. Po dłuższym „SPA” wjeżdżamy do Kietrza. Tam odwiedzamy sklep i uzupełniamy wodę. Arek już jedzie na oparach. Mimo wszystko daje z siebie maxa i po kilku kilometrach jesteśmy w Raciborzu. Docieramy pod Tesco i kończymy trip.
Najważniejsze z wypadu:
Życiówka w dystansie Arka i Kamila – 201km. Mnie zabrakło 2km do rekordu.
Życiówka zdobytego szczytu – 1492m
Życiówka prędkości 72km/h
Rewelacyjny humor. Czy ciężko czy lekko – zawsze z bananem na ustach.
Zjedzone: 6 bananów, 4 żele, 1 snickers, 1 porcja spagethii, 2 ciasteczka Belvita
Wypite: 8 bidonów, 2 puszki coli, 1 czeski browarek
Efekt: 1kg mniej na wadze 


Kategoria Polska-Czechy


  • DST 182.00km
  • Czas 06:08
  • VAVG 29.67km/h
  • VMAX 54.53km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Kalorie 7964kcal
  • Podjazdy 877m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dyspozycja na plus! Sosnowiec - Przyłęk

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 0

Zastanawiałem się gdzie ruszyć w ten weekend. Po głowie chodziła mi Wisła. Jednak szukanie odpowiedniej trasy, ewentualnie jazda expresówką trochę mnie zniechęciły. Ostatecznie wybrałem wypad na wieś. Dystans idealny na niedzielny poranek. Wstałem przed 5. Zjadłem dobre i duże śniadanie, spakowałem potrzebne rzeczy i przed 6 wyruszyłem w trasę. O dziwo było bardzo ciepło i bez wiatru. Od samego początku jechało się bardzo dobrze. Nogi kręciły tak jakbym tego sobie życzył. Pusto na ulicach - rewelacja! W Żarkach  skręcam w prawo i ku mojemu zdziwieniu - granatowe niebo. Było aż czarno. Nie ciekawie - pomyślałem. Zmieniłem bidony z płynami i kręciłem dalej. Kilka górek m.in. Niegowa i Tomiszowice i poźniej od Lelowa już płasko aż do celu. Babcia oczywiście zrobiła kawę i chciała mi pół lodówki naszykować do jedzenia :) Uzupełniłem płyny, wrzuciłem banany i pojechałem na cmentarz. Zapaliłem znicze i ruszyłem w drogę powrotną. Zdążyłem jednak cyknąć trzy fotki na wiadukcie. Pod nim centralna magistrala kolejowa na Warszawę.

W stronę Sosnowca.

W stronę Warszawy.

W stronę domu:)

Ruszam w chmurach i modlę się, żeby tylko nie zaczęło padać. Jedzie się płynnie więc liczę na to, że uda mi się dotrzeć przed deszczem, który wg prognoz ma padać o 13. Wspinam się najpierw na Tomiszowice następnie na Niegową. W Żarkach zaczyna padać. Na całe szczęście w Myszkowie przestało i mogłem spokojnie kręcić dalej. Ruch zdecydowanie większy niż rano. Pod kościołami tłumy ludzi i aut. Wymykam się jednak szybko i lecę w stronę Siewierza. Tam odbijam przy zamku i kieruje się w stronę Pogorii. Prędko wpadam do Będzina i spotykam po drodze Zbyszka Zarzyckiego (kibice Płomienia Sosnowiec wiedzą kto to:)) a po chwili jestem pod domem. Tyle co zszedłem z roweru zaczęło padać - prognoza się sprawdziła. Akurat była 13:00 :)

Ku mojej uciesze średnia poszła zdecydowania na plus. Na taką ilość km i to zróżnicowaną trasą jest ok. Za miesiąc maraton w Mszanie. Oby dyspozycja rosła!


Kategoria Wycieczki


  • DST 124.47km
  • Czas 04:38
  • VAVG 26.86km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Kalorie 5246kcal
  • Podjazdy 1019m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górki i góreczki - Ogrodzieniec

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 30.04.2016 | Komentarze 0

Planowałem trasę i zastanawiałem się nad Krakowem lub ponownie Międzybrodziem. W ostatniej chwili wpadł mi do głowy pomysł na Ogrodzieniec. Dawno tam nie byłem. Pytałem Kamila czy jedzie, ale dzisiaj akurat nie mógł więc ponownie czekała mnie solówka. Po 6 wyjeżdżam i kieruje się na Strzemieszyce, tam odbijam na Niegowonice. Zaczynają się pierwsze podjazdy i górki. Docieram pod zamek. Kilka fotek, uzupełniam płyny, mała przekąska i chwila relaksu w promieniach słońca wychodzących zza murów zamku.




Z racji majówki wszyscy biorą się do pracy w pobliskich lokalach. Słychać młotki stukające w gwozdzie. Jeszcze niby wszystko zamknięte ale o 12 pewnie frytki i lody będą schodzić jak świeże bułeczki. Wsiadam na rower i jadę w stronę Pilicy. Wieje chłodny wiaterek - na szczęście nie w twarz. Chociaż raz...W Pilicy odbijam na Wolbrom. Zaczynają się kolejne podjazdy. Pierwszy już w Zarzeczu, następnie Cisowa. Docieram do Wolbromia. Kupuję wodę i kręcę w stronę Olkusza. Droga jest znakomita. Genialny asfalt. Tylko gdyby nie te auta...Docieram do Rabsztyna. Tam czas na kolejny zamek. 

Bidon w dłoń, parę fotek i ponownie kręcę. Oczywiście po drodze ciągle policja. Jak to w Olkuszu bywa. Oni tam są wszędzie. Pamiętam jak kiedyś policjant wyskoczył z krzaków z lornetką i mnie zatrzymuje. "Rozmawiał pan przez telefon ruszając na parkingu" - mówi. No i 100zł na bonie rabatowym wypisane. Zero gadania. 
Pod Makiem skręcam na Bytom. Jade poboczem - dosyć szerokie ale z ogromną ilością kamyczków. Odbijam pózniej na Sławków i już swobodnie dojeżdżam do domu. 




  • DST 146.12km
  • Czas 05:23
  • VAVG 27.14km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 6164kcal
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzybrodzie Żywieckie i pierwsza guma

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 23.04.2016 | Komentarze 0

Przez cały tydzień planowałem sobotni wypad. Zastanawiałem się gdzie pojadę i czy z kimś uda mi się pokręcić. W czwartek dogadałem się z Kamilem w Mysłowic, że pojedziemy razem do Międzybrodzia Żywieckiego i wjedziemy na Górę Żar. Pogoda zapowiadała się dobra do jazdy więc nic innego nie pozostało jak wsiąść na bryki i cieszyć się z jazdy.
Wyjeżdżam po 6 i melduje się pod Kauflandem w Mysłowicach. Po kilku minutach przyjeżdża Kamil i ruszamy w stronę Imielina. Na Kosztowach nagle słyszę PYK w kole i zaczyna rzucać rowerem. Pierwsza guma w Tribanie stała się faktem. Chodziła mi ta awaria po głowie od trzech tygodni. Dosłownie! Od razu stajemy i zabieram się za wyciąganie dętki i zestawu naprawczego. Pech chciał, że dziura zrobiła się przy wentylu. Za cholerę nie szło tego zakleić. A co najlepsze - dętki zapasowe zostawiłem na stole i zapomniałem wrzucić do plecaka. Do tej pory przydawały się moje zapasy znajomym, ale tym razem potrzebne były mnie i ich nie miałem.
         
Na zegarku 7:30. Co robić? Do domu 20km. Kamil wpada na pomysł, że jego kolega ma sklep rowerowy na Brzęczkach i o 9 otwiera. Dzwoni do niego i prosi o wcześniejszy przyjazd. Kolega bez problemu się zgadza. Zalewam wentyl Super Glue, pompuje i z ledwością dojeżdżamy do sklepu. Na zegarze 8:20.
         
 
O 8:40 przyjeżdża właściciel i na szybko zmienia mi dętkę. Dorzuca drugą na zapas i z uśmiechem na twarzy życzy miłego dnia. Naprawione – zapłacone! Czas ruszać. W Imielinie gubię Kamila. Zwalniam i po chwili mnie dogania informując, że cisnę jak szalony, a on nie jest w formie, żeby tak lecieć. Noga dawała, dlatego nawet nie spoglądałem na licznik. W Oświęcimiu robimy 5 minut przerwy na toaletę i batony. Wracamy na trasę i mijamy chłopaka, który po chwili nas dogania i zaczyna bajerkę. Okazało się, że jedzie z Katowic. W trójkę ciśniemy przed siebie. W Kętach Kamil nagle hamuje i skręca w prawo bez sygnalizacji, przez co wpadam w niego i o mało nie uszkadzam koła. Ufff….Dojeżdżamy spokojnie do Międzybrodzia Żywieckiego. Zatrzymujemy się na moście, natomiast nasz towarzysz poznany na trasie jedzie dalej. Na Żar jednak nie wjeżdżamy. Strata czasu spowodowana awarią na starcie i słaba dyspozycja Kamila o której otwarcie mówił nie pozwoliła na kręcenie w górę.





Po chwili odpoczynku i kilku fotkach podjeżdżamy standardowo już do Hilla i robimy zakupy. Po uzupełnieniu płynów ruszamy w stronę domu. Droga całkiem fajna. Jechało się dobrze. Nogi kręciły bez zarzutu. Forma rośnie i to najważniejsze. Do maratonu w Mszanie coraz bliżej.
P.S. Kamil dziękuję za pomoc! I dobra rada: głowa do góry. Mniej narzekania – więcej kręcenia. Będzie dobrze!


Kategoria Wycieczki


  • DST 23.00km
  • Czas 00:49
  • VAVG 28.16km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Kalorie 985kcal
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Serwisowo - sprawdzeniowo

Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 20.04.2016 | Komentarze 0

Szybki wyjazd do Tomka serwisanta. Sprawdzenie przerzutek, hamluców i dopompowanie kółek. Dowalił chłopak tyle, że Triban jedził w powietrzu:)