Info
Ten blog rowerowy prowadzi GbassSC z miasteczka Sosnowiec. Mam przejechane 6037.96 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.20 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 30499 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2017, Lipiec2 - 0
- 2016, Lipiec7 - 0
- 2016, Czerwiec5 - 2
- 2016, Maj3 - 0
- 2016, Kwiecień4 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Styczeń2 - 0
- 2015, Grudzień3 - 0
- 2015, Sierpień7 - 0
- 2015, Lipiec7 - 0
- 2015, Czerwiec9 - 0
- 2015, Maj6 - 4
- 2015, Kwiecień3 - 0
- 2015, Marzec3 - 0
- 2014, Maj1 - 2
- 2013, Lipiec8 - 0
- 2013, Maj5 - 0
- 2013, Kwiecień11 - 0
- 2013, Marzec5 - 2
- DST 36.11km
- Czas 00:03
- VAVG 722.20km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Tour de Rybnik - relacja
Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Na koniec sierpnia postanowiłem wziąć udział w ostatnich zawodach w tym roku. Był maraton, to teraz czas na wyścig. Chociaż sprinter ze mnie żaden, to chciałem zobaczyć jak wygląda organizacja, atmosfera i jak jeżdżą inni amatorzy.
Docieram do Rybnika. Miasteczko dosyć fajnie ustawione. Wszystko zgrabnie. Parkuje auto na parkingu za kościołem jak i 90% startujących. Ide odebrać numerek i pan pyta czy chcę skarpetki czy bidon a może siatkę? Taki bajer za 40zł wpisowego. Biorę bidon.
Wracam do auta, wyciągam rower i się przebieram. Przy okazji poznaję kolegę z Katowic. Mówi, że był rok temu i był zadowolony. Zaczyna się robić gorąco...idę w stronę startu. Ustawiam się za chłopakami na samym końcu. Do przejechania 4 pętle po 12km
Międzynarodowe towarzystwo gotowe do startu. Chwila uprzejmości w głośnikach z ust organizatorów i ruszamy. Tempo bardzo mocne. Dwie pętle jedziemy w 2 grupach. Pierwsza mocno poszła do przodu zaś druga jedzie w moim zasięgu. Pod koniec 3 okrążenia auto zawodów siedzi nam na tyłku i pyta 100 razy czy jedziemy dalej czy kończymy. Ileż można? Jak będziemy chcieli skończyć wcześniej to zjedziemy z trasy i juz. Trudne do zrozumienia? Kończymy 3 pętle po czym na lini startu/mety zatrzymuje nas gościu i nie pozwala dokończyć wyścigu. Jak dla mnie paranoja. To, że ktoś nie pruje od startu nie oznacza, że na ostatnim okrążeniu nie przyciśnie. Dla mnie porażka na maxa. Ogólnie ludzi mocno wkurzonych było sporo. Połowa z pewnością. Wiem jedno, w tych zawodach nie mam zamiaru brać udziału. Nawet jakbym był mistrzem w sprincie.
Docieram do Rybnika. Miasteczko dosyć fajnie ustawione. Wszystko zgrabnie. Parkuje auto na parkingu za kościołem jak i 90% startujących. Ide odebrać numerek i pan pyta czy chcę skarpetki czy bidon a może siatkę? Taki bajer za 40zł wpisowego. Biorę bidon.
Wracam do auta, wyciągam rower i się przebieram. Przy okazji poznaję kolegę z Katowic. Mówi, że był rok temu i był zadowolony. Zaczyna się robić gorąco...idę w stronę startu. Ustawiam się za chłopakami na samym końcu. Do przejechania 4 pętle po 12km
Międzynarodowe towarzystwo gotowe do startu. Chwila uprzejmości w głośnikach z ust organizatorów i ruszamy. Tempo bardzo mocne. Dwie pętle jedziemy w 2 grupach. Pierwsza mocno poszła do przodu zaś druga jedzie w moim zasięgu. Pod koniec 3 okrążenia auto zawodów siedzi nam na tyłku i pyta 100 razy czy jedziemy dalej czy kończymy. Ileż można? Jak będziemy chcieli skończyć wcześniej to zjedziemy z trasy i juz. Trudne do zrozumienia? Kończymy 3 pętle po czym na lini startu/mety zatrzymuje nas gościu i nie pozwala dokończyć wyścigu. Jak dla mnie paranoja. To, że ktoś nie pruje od startu nie oznacza, że na ostatnim okrążeniu nie przyciśnie. Dla mnie porażka na maxa. Ogólnie ludzi mocno wkurzonych było sporo. Połowa z pewnością. Wiem jedno, w tych zawodach nie mam zamiaru brać udziału. Nawet jakbym był mistrzem w sprincie.
Kategoria Maraton/zawody
- DST 41.00km
- Czas 01:23
- VAVG 29.64km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Sosnowiec - Dąbrowa
Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Kategoria Krótkie - szybkie
- DST 41.00km
- Czas 01:20
- VAVG 30.75km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Sosnowiec
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Kategoria Krótkie - szybkie
- DST 144.00km
- Czas 05:19
- VAVG 27.08km/h
- VMAX 56.00km/h
- Kalorie 6000kcal
- Podjazdy 1177m
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Miał być Pradziad, a wyszedł dziad
Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Przed Śląskim Maratonem w Mszanie pogadałem chwile na fejsie z Romkiem Zawieją. Zagadałem pierwszy. Widziałem, co kręci i z jakimi średnimi. Dla mnie mistrzostwo. Jak jeszcze powiedział, że startuje na 600km, to pierwsze moje zdanie brzmiało - wygra. No i wygrał. Na mecie o 20 metrów wyprzedził 2 rywali. Przez 600km równo i przed samą metą rozstrzygnięcie - po prostu rewelka! Po zawodach zgadujemy się ponownie. Dochodzimy do wniosku, że pojedziemy na Pradziada. Romek widział moje wypady, więc jakby wiedział, że jestem mega leszcz to by się nie zgodził. Cieszyłem się, że z nim pojadę. Zawsze jakieś doświadczenie można zebrać. Umówiliśmy się za tydzień od rozmowy. Wsiadłem w auto, pojechałem do Wojnowic, zostawiłem brykę u Romka i jeszcze w ciemnościach ruszyliśmy w stronę Czech. Docieramy do Opavy. Tempo dosyć dobre. Odbijamy na Bruntal i zaczynają się górki. Ja nagle tracę moc. Po prostu jakby mi ktoś nacisnął OFF. Romek widzi, że coś nie tak. Pyta o co chodzi. Szukam przyczyny. Chyba znalazłem. Od tygodnia wyłączyłem węglowodany. Chciałem zrzucić trochę kg. Zatrzymuje się. Zjadam banana. Nic innego - zwłaszcza słodkiego - nie mam. Pełzniemy. Docieramy do Bruntala. Wiem, że nie wjadę na Pradziada. Dzisiaj na bank nie dam rady. Zatrzymujemy się pod marketem.
Kupuję butelkę coca-coli i dwa batony. Muszę władować cukier w siebie. Zjadam i czuję wewnętrzny niesmak z powodu tej mojej niemocy. Romek jednak ze stoickim spokojem mówi mi, że on na Pradziada wjechał za 3 razem. Pokręcimy dzisiaj więc po płaskim.
Kierujemy się na Karniów. Poczułem się lepiej. Mocy nieco przybyło. Docieramy powoli pod granicę. Robię zakupy w czeskim sklepie i jedziemy do Wojnowic. Kończymy na 144km. Romek zaprasza na kawę w ogrodzie. Gość z klasą. Pogadaliśmy i zapewniłem, że za rok tam wjedziemy i będzie Pradziad a nie dziad, którym ja się okazałem.
Kupuję butelkę coca-coli i dwa batony. Muszę władować cukier w siebie. Zjadam i czuję wewnętrzny niesmak z powodu tej mojej niemocy. Romek jednak ze stoickim spokojem mówi mi, że on na Pradziada wjechał za 3 razem. Pokręcimy dzisiaj więc po płaskim.
Kierujemy się na Karniów. Poczułem się lepiej. Mocy nieco przybyło. Docieramy powoli pod granicę. Robię zakupy w czeskim sklepie i jedziemy do Wojnowic. Kończymy na 144km. Romek zaprasza na kawę w ogrodzie. Gość z klasą. Pogadaliśmy i zapewniłem, że za rok tam wjedziemy i będzie Pradziad a nie dziad, którym ja się okazałem.
Kategoria Polska-Czechy
- DST 31.80km
- Czas 01:25
- VAVG 22.45km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Tour de Pologne Amatorów
Piątek, 7 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Są takie miejsca i imprezy na których być się powinno. Bez wątpienia takim wydarzeniem jest Tour de Pologne. Pamiętam jak kilka lat wstecz wkurzałem się, jak blokowano mi pół miasta, żeby kolarze mogli przejechać a ja musiałem wracać z pracy licznymi objazdami. Ależ ja byłem wtedy wściekły. Teraz po tych kilkudziesięciu miesiącach pojechałem razem z Arkiem do Bukowiny Tatrzańskiej wystartować w wyścigu amatorów i zobaczyć przedostatni etap touru.
Arek przyjeżdża po mnie w nocy. Ładujemy się, tankowanie, kawa i pędzimy w nasze Tatry. W Szaflarach przerwa na kawę, zjadamy śniadanie i jedziemy do Bukowiny. Niestety już przy odbiciu w Poroninie jest objazd. robimy pętlę. Zatrzymujemy się na poboczu i idziemy na nogach odebrać numerek.
Arek przyjeżdża po mnie w nocy. Ładujemy się, tankowanie, kawa i pędzimy w nasze Tatry. W Szaflarach przerwa na kawę, zjadamy śniadanie i jedziemy do Bukowiny. Niestety już przy odbiciu w Poroninie jest objazd. robimy pętlę. Zatrzymujemy się na poboczu i idziemy na nogach odebrać numerek.
Odbieramy pakiety startowe. W pięknej siatce Tauronu mamy koszulkę TDP, książkę z historią wyścigu, batony, izotonik, czapeczkę, voucher na zakup zegarka ze zniżką i najważniejsze - wejście na 2,5 godziny na Termy. Jak za 100zł wpisowego to rewelacja. Samo wejście do term kosztowało bodajże 65zł. Wracamy do auta. Przebieramy się, wyciągamy rowery i jedziemy do miasteczka. A tam serwis pełną gębą.
Bierzemy darmowe napoje, sprawdzamy w serwisie Shimano nasze rowery, robimy pamiątkowe foty w fotobudce i oglądamy pozostałe stanowiska. Czas na zdjęcie ze startu.
A teraz do "małej" kolejki...
Dowiadujemy się przez megafon, że na starcie 1800 osób. Rekord! Obok nas goście na rowerach za dziesiątki tysięcy. Chwali się jeden z drugim ile to nie dał za rower, gdzie to on nie był. W końcu zaczynamy się z tego śmiać. Po kilku minutach puszczają nas sektorami. Jedziemy rundę honorową do Poronina ciągle z górki. Już na tym odcinku ludzie łapią gumy. Co za pech! W Poroninie postój. Jedni gadają, drudzy idą za przystanek na "sikundę". Nagle strzał - jedziemy! Pierwszy podjazd pod Ząb i widzę jak goście odpadają. Jeden, drugi, trzeci. Schodzą, wracają, nie dają rady. Jak to, rowery za 20 i 30 koła same nie wjeżdżają?:) Arek wypruł mocno do przodu, ja nieco wolniej ale mijam sporo ludzi. Przybijam piątki z młodymi kibicami. Wszyscy biją brawo, krzyczą Ale ale ale, albo dawaj dawaj. Miłe uczucie. To naprawdę dodaje sił. Na szczycie odbijamy w prawo i nagle długi zjazd do Białego Dunajca. Słysze ciągle "lewa i lewa". Gnają na złamanie karku. Za chwilę leżą w polu. Skóra zdarta, złamana ręka. Pogotowie ma pełne ręce roboty. Nie mówię, że jechałem wolno. Też prułem ale z głową. Arka nie widzę, cisnę nadal sam przed siebie. Zaraz Gliczarów i ściana pod którą chce podjechać każdy startujący. Zmieniam przełożenie podjeżdżam do połowy, wstałem z siodła i walczę, a tu nagle trzech gości przede mną schodzi z roweru i zamiast zejść na bok, to idą środkiem. Wkurzony schodzę z roweru.
Wprowadziłem te ostatnie metry rower i ruszam. Łydki tak napięte, że o mało nie wystrzeliły. Dostaje od kibiców butelkę zmrożonej wody. Boże...jak ona wtedy smakowała. Jak najlepszy napój w życiu. Wypijam pół i reszta na głowę. Zaraz zjazd wierchem rusińskim i odbicie w prawo. Przede mną tylko ostatni podjazd. Każdy walczy. Kibice wspierają. Nogi chce rozerwać. Ostatnimi siłami wjeżdżam na metę. Unoszę ręce w górę. Nie dlatego, że wygrałem wyścig. Dlatego, że wygrałem z samym sobą. Wspaniałe uczucie.
Na mecie stoją panienki i rozdają medale. Odbieram krążek i jeden z kibiców mówi, że zrobi mi zdjęcie. Po chwili zjeżdżam do miasteczka. Szukam Arka. Nie ma go. Odbieram posiłek regeneracyjny i napój.
Za chwilę dzwoni Arek. Przyjeżdża do miasteczka. Wkurzony jak osa. Na zjeździe z Zębu wystrzeliła mu dętka. Przegrzała się. Musiał naprawiać koło. Dodatkowo okazało się, że brakło medali. Niektórzy "zawodowcy" brali po kilka krążków. Nie wiem jakim trzeba być fagasem, żeby takie coś odwalić. Zjadamy, wypijamy i idziemy zaprowadzić rowery. Po drodze spotykamy legendę polskiego kolarstwa - Ryszarda Szurkowskiego.
Oglądamy ekipy, ich busy, rowery i przygotowania do startu.
Docieramy do auta. Zostawiamy rowery i z torbami idziemy na Termy. Przed nami 2,5 godziny relaksu. Po wyjściu biegniemy na górę, bo zaraz ruszają zawodowcy. Stajemy przy rondzie w rękach trzymając duże kubki latte. Okazało się, że coffe vanem przyjechali chłopaki z Dąbrowy Górniczej. Za moment ruszają kolarze. Szał za bramkami trwa.
Czekamy na pierwszą pętle. W necie sprawdzamy miejsca Polaków. Po pewnym czasie wjeżdżają auta i kolarze.
Zbieramy się i idziemy do auta. Przed nami kawałek drogi do domu. Kupujemy oscypki i wsiadamy do bryki. Łapiemy jeszcze ostatnie widoki gór.
Ostatecznie zająłem 816 miejsce z czasem 1:25:48. Różnice między zawodnikami były niewielkie. Jednak nie o miejsce tutaj chodziło. Chodziło o dobrą zabawę, o poczucie się przez chwilę jak zawodowiec, o wygraniu z samym sobą i pokazaniu, że się potrafi pokonać swoje słabości czy ograniczenia, które są w głowie. Dla mnie to był piękny dzień. Cała atmosfera, organizacja, przejazd - po prostu bajka. Wrócę tam jeszcze nie raz. Tam naprawdę można zakochać się w kolarstwie. Ja się zakochałem.
Kategoria Maraton/zawody
- DST 31.60km
- Czas 01:01
- VAVG 31.08km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Sosnowiec - Niwka
Wtorek, 4 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Kategoria Krótkie - szybkie
- DST 125.00km
- Czas 04:28
- VAVG 27.99km/h
- VMAX 51.00km/h
- Kalorie 5300kcal
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Ogrodzieniec, Wolbrom, Olkusz
Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Wycieczka spontaniczna i samotna. Ruszam na Dąbrowę Górniczą, później na Ogrodzieniec. Przerwa pod zamkiem i ruszam na Pilice. Stamtąd kieruje się na Wolbrom a następnie na Olkusz. Uzupełniam płyny i przez Sławków wracam do domu.
Kategoria Wycieczki
- DST 144.29km
- Czas 06:22
- VAVG 22.66km/h
- VMAX 62.00km/h
- Kalorie 5800kcal
- Podjazdy 2121m
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Weekend szczytów
Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Po wyskoku w Tatry tydzień wcześniej teraz decydujemy się na trip blisko domu i w pełnej 4 osobowej ekipie. Kamil przygotował trasę jaką możemy/powinniśmy zrobić. Ustalił na niej 4 podjazdy. Także w planach było co jechać. Ustawiamy się w Bielsku-Białej koło jednego z marketów. Pakujemy się na rowery i śmigamy w stronę Skoczowa. Droga pusta, także jedziemy praktycznie równo i sobie rozmawiamy. Dojeżdżamy do świateł w Skoczowie. Czekamy na zielone a tu za nami słychać głośne jebudub! Odwracamy się, a tam jakiś młody gimbus wyrżnął orła na skuterze. Droga zasypana jakimiś klamotami z jego bagażnika i kuferka. Chłopak zbiera co może, auta trąbią a my skręcamy na Ustroń. Po spokojnym kręceniu odbijamy znowu w lewo i zaliczamy pierwszy podjazd na Równicę. Na górze tradycyjnie zdjęcia i spoglądanie na na okoliczne szczyty.
Zjeżdżamy z Równicy i pedałujemy do Wisły. Tam postój na Orlenie. Kawa, Izotoniki i kierunek Szczyrk. Po drodze stajemy na skoczni w Malince. Robimy zdjęcia.
Po chwili zbieramy się z parkingu, a tutaj nagle podjeżdża sportowy mercedes. Wysiada mały chłopaszek. Ja od razu wypalam, że to Stoch. Chłopaki w śmiech. Bekę mieli ze mnie. Wsiedliśmy na rowery i rura w kierunku Salmopolu. W trakcie podjazdu mija nas ten biały mercedes. Mówię, że to Stoch, a chłopaki znowu leją ze mnie. Docieramy na szczyt.
Myślimy jak dalej kontynuować trip. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jechać wg planu. Dlatego zjeżdżamy do Szczyrku i robimy postój pod Lewiatanem. Najlepszy posiłek zrobił Kamil. Wypił bodajże jogurt naturalny, zjadł batona i popił energetykiem:) Prosiłem tylko, żeby jechał ostatni, bo jak zacznie zwracać tą mieszankę, to przynajmniej nie na nas:) Ruszamy, wjeżdżamy do centrum i widzę, że ktoś skacze na obiekcie. Po chwili gość na przystanku mówi, że kadra trenuje. Wracamy więc pod skocznie. Bez problemu wjeżdżamy aż do zeskoku. 5 minut stania i mistrz olimpijski Kamil Stoch już jest obok nas. Obok nas również - jego mercedes:)
Za moment pojawił się także Piotrek Żyła, zrobił swoje słynne "he he he":) i poszedł do klubu. My po chwili sportowych emocji wracamy na trasę. Dojeżdżamy do Łodygowic i Arek z Raciborza mówi, że musi nas już opuścić. Przybijamy piątala i we trzech uderzamy na Żywiec. Kamilowi już zaczyna wariować żołądek. Chłopak po takiej mieszance musiał wpaść na Orlen. Kto by nie musiał. Decydujemy się, że na Żar nie wjeżdżamy. Pozostał nam Kocierz. Kamil mocno naciska, żeby również ten podjazd odpuścić. Arek z Jaworzna idzie jednak w zaparte, że tam dzisiaj chce wjechać. Kamil nie ma wyboru, przyjechał autem z Arkiem, więc wjechać musi:) Pedałujemy i po kilkudziesięciu minutach widzimy tabliczkę Spa.
Zjeżdżamy z Równicy i pedałujemy do Wisły. Tam postój na Orlenie. Kawa, Izotoniki i kierunek Szczyrk. Po drodze stajemy na skoczni w Malince. Robimy zdjęcia.
Po chwili zbieramy się z parkingu, a tutaj nagle podjeżdża sportowy mercedes. Wysiada mały chłopaszek. Ja od razu wypalam, że to Stoch. Chłopaki w śmiech. Bekę mieli ze mnie. Wsiedliśmy na rowery i rura w kierunku Salmopolu. W trakcie podjazdu mija nas ten biały mercedes. Mówię, że to Stoch, a chłopaki znowu leją ze mnie. Docieramy na szczyt.
Myślimy jak dalej kontynuować trip. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jechać wg planu. Dlatego zjeżdżamy do Szczyrku i robimy postój pod Lewiatanem. Najlepszy posiłek zrobił Kamil. Wypił bodajże jogurt naturalny, zjadł batona i popił energetykiem:) Prosiłem tylko, żeby jechał ostatni, bo jak zacznie zwracać tą mieszankę, to przynajmniej nie na nas:) Ruszamy, wjeżdżamy do centrum i widzę, że ktoś skacze na obiekcie. Po chwili gość na przystanku mówi, że kadra trenuje. Wracamy więc pod skocznie. Bez problemu wjeżdżamy aż do zeskoku. 5 minut stania i mistrz olimpijski Kamil Stoch już jest obok nas. Obok nas również - jego mercedes:)
Za moment pojawił się także Piotrek Żyła, zrobił swoje słynne "he he he":) i poszedł do klubu. My po chwili sportowych emocji wracamy na trasę. Dojeżdżamy do Łodygowic i Arek z Raciborza mówi, że musi nas już opuścić. Przybijamy piątala i we trzech uderzamy na Żywiec. Kamilowi już zaczyna wariować żołądek. Chłopak po takiej mieszance musiał wpaść na Orlen. Kto by nie musiał. Decydujemy się, że na Żar nie wjeżdżamy. Pozostał nam Kocierz. Kamil mocno naciska, żeby również ten podjazd odpuścić. Arek z Jaworzna idzie jednak w zaparte, że tam dzisiaj chce wjechać. Kamil nie ma wyboru, przyjechał autem z Arkiem, więc wjechać musi:) Pedałujemy i po kilkudziesięciu minutach widzimy tabliczkę Spa.
Arek wjechał pierwszy, ja tuż za nim. Kamila nie było. W końcu zadzwoniliśmy do niego. Ja się zatrzymywałem na podjeździe co ileś metrów, żeby do mnie dojechał, ale na ostatnim odcinku zrobił sobie dłuższy odpoczynek. U góry uzupełniamy elektrolity i czeka nas piękna nagroda - zjazd w stronę Andrychowa. W Targanicach zahaczamy o market. Redbull, woda i jedziemy na Porąbkę. Jeden konkretny podjazd a później non stop z górki. W Kobiernicach lecimy w lewo na Bielsko. Kamil ponownie odstaje. Coś nie tak z jego dyspozycją. Na kolejnym podjeździe umawiam się z Arkiem, że wracam już sam do Bielska zwłaszcza, że miałem napięty terminarz. Wpadam do auta i zaczyna padać deszcz. Chłopaki bodajże 40 minut po mnie docierają do swojej bryki.
Kategoria Góry i góreczki
- DST 32.00km
- Czas 01:01
- VAVG 31.48km/h
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Sosnowiec - DG
Czwartek, 23 lipca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Kategoria Krótkie - szybkie
- DST 193.21km
- Czas 07:51
- VAVG 24.61km/h
- VMAX 63.00km/h
- Kalorie 8000kcal
- Podjazdy 2243m
- Sprzęt Triban 520
- Aktywność Jazda na rowerze
Tatry moje kochane!
Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 0
Słowo Zakopane albo Tatry u większości z nas budzi pozytywne emocje. Narty, Sylwester, Morskie Oko, Gubałówka - każdy z nas ma z tych miejsc piękne wspomnienia. Chciałem pojechać w tamtą stronę ale rowerem. Tribana już mam więc dlaczego nie? Umawiamy się z Arkiem z Jaworzna na wyjazd. Dwa razy nie musimy do siebie mówić. Obaj jesteśmy tak najarani pedałowaniem, że jakby tydzień był wolny, to wsiadamy i jedziemy wszędzie gdzie się da.
Spakowałem wszystko co miałem zabrać i poszedłem spać. Oczywiście snu nie za wiele. Wcześniej niż 22 rzadko zasypiam. Zmuszałem się, bo o 3 wyjazd. Wstałem. Obowiązkowo kawa, śniadanie i wychodze bo Arek daje znać, że już dojeżdża. Pakuje swoją brykę i ruszamy do Wadowic. Droga prosta i w miarę szybka. Parkujemy w samym centrum przed kościołem. Przebieramy się i zajmujemy miejsca na siodełkach.
Jedziemy równym tempem. Droga spokojna, ruch umiarkowany jednak do czasu, aż wjeżdżamy na Zakopiankę w Skomielnej Białej. Mimo wszystko ciśniemy ile się da. Nikt nie trąbi, nawet kierowcy nas wpuszczają albo pokazują innym, że jedziemy. Kultura musi być. Dojeżdżamy do Rabki i przy Siwym Dymie tradycyjna przerwa. Nawet jak jadę autem, to tam zawsze robię postój. Pijemy, jemy batony i patrzymy w stronę pierwszego mocnego podjazdu.
Spakowałem wszystko co miałem zabrać i poszedłem spać. Oczywiście snu nie za wiele. Wcześniej niż 22 rzadko zasypiam. Zmuszałem się, bo o 3 wyjazd. Wstałem. Obowiązkowo kawa, śniadanie i wychodze bo Arek daje znać, że już dojeżdża. Pakuje swoją brykę i ruszamy do Wadowic. Droga prosta i w miarę szybka. Parkujemy w samym centrum przed kościołem. Przebieramy się i zajmujemy miejsca na siodełkach.
Jedziemy równym tempem. Droga spokojna, ruch umiarkowany jednak do czasu, aż wjeżdżamy na Zakopiankę w Skomielnej Białej. Mimo wszystko ciśniemy ile się da. Nikt nie trąbi, nawet kierowcy nas wpuszczają albo pokazują innym, że jedziemy. Kultura musi być. Dojeżdżamy do Rabki i przy Siwym Dymie tradycyjna przerwa. Nawet jak jadę autem, to tam zawsze robię postój. Pijemy, jemy batony i patrzymy w stronę pierwszego mocnego podjazdu.
Podjeżdżamy pod Chabówkę i już czujemy ten klimat, który dopiero przed nami. Arek stwierdza, że podjazdy idą mi dużo sprawniej niż dotychczas. Nikt na nikogo nie czeka. Tak ma być! Wjeżdżamy do Nowego Targu i zatrzymujemy się na stacji. Toaleta, izotoniki i tu nagle ktoś podjeżdża sportową furą. Otwierają się drzwi a z auta wychodzi Maciek Żurawski (Wisła Kraków, Celtic Glasgow, Kadra Polski teraz Poroniec Poronin). Oczywiście stojące grupy gimbusów nie wiedzą kto to, bo piłką się nie interesują w żadnym wydaniu. Ważne, że mają tableta.
Ruszamy już w stronę Zakopanego. Wjeżdżając do Szaflarów zauważyłem, że to już nie są te same Tatry. Masa sklepów, markety itp. Jak ja tego nienawidzę! Dla mnie to niszczenie wspólnego dobra. Dojeżdżamy do Poronina i odbijamy w lewo na Bukowinę. Przed nami kolejna górka.
Ruszamy już w stronę Zakopanego. Wjeżdżając do Szaflarów zauważyłem, że to już nie są te same Tatry. Masa sklepów, markety itp. Jak ja tego nienawidzę! Dla mnie to niszczenie wspólnego dobra. Dojeżdżamy do Poronina i odbijamy w lewo na Bukowinę. Przed nami kolejna górka.
Mówię do Arka, że ja się zatrzymuję, bo mocno cisną mnie buty w stopę. Czułem dyskomfort. Stanąłem w połowie podjazdu. Arek stwierdził, że jedzie na górę i tam się spotkamy. Po chwili ruszam i jestem na górze przy rondzie. Arka jednak nie ma. Dzwonię do niego, a on mówi, że zjechał nie w tą stronę co trzeba i musi podjechać znowu na górę. Czekam więc na niego. Po chwili dojeżdża i kontynuujemy drogę na Gliczarów. A tam widoki takie, że człowiek musi się zatrzymać.
Jesteśmy na samej górze. Teraz już wiemy, że nie z tej strony chcieliśmy wjeżdżać. Trudno. Następnym razem to zrobimy. Teraz zjazd a na dole okazuje się dlaczego było tak stromo.
Znak zauważyłem przez przypadek, bo w tym miejscu spadły mi okulary z kierownicy. Wiedziały gdzie to uczynić :) Na dole zatrzymujemy się pod Żabką. Kupujemy wodę, kawę i prosimy jakąś młodą dziewczynę o zrobienie zdjęcia.
Było tak cholernie gorąco, że tuż za Żabką wskakujemy z Arkiem do Białego Dunajca i oblewamy się wodą z góry na dół. Mieszkańcy patrzą jak na wariatów, ale po chwili uśmiechają się, bo widzą, że to nie start naszej trasy. Po małej klimatyzacji wsiadamy na fury i szukamy miejsca na jakiś posiłek. Widzimy po prawej drewnianą karczmę obok remizy strażackiej. Zatrzymujemy się. Z rowerami zajmujemy stolik koło drzewa. Obok siedzą jakieś szychy w eleganckich strojach. A my spoceni, oblani przed momentem górską wodą ładujemy się do środka. Zamawiamy posiłki. Ja kwaśnicę i kurczaka z frytkami. Arek jajecznicę. Czekamy dobre 20 minut. Arek dostaje swoje zamówienie. Nagle zaczynamy się śmiać. Chłop 90 kg dostaje dwa jaja chyba przepiórcze z paseczkiem posiekanego boczku. Dosłownie łyżka. Pękamy ze smiechu, ale najlepsze przed nami. Przynoszą kwaśnicę - o dziwo normalna porcja. Za moment wchodzi kurczak i w tym momencie zjechaliśmy z siedzenia. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Porcje szpitalne są większe. Dostałem - DOSŁOWNIE - 2 pałki z kurczaka - 7 frytek i 2 łyżeczki tartej marchewki :):) Nie no....spokojnie na takim posileniu zrobię 100km. Popłakani zjadamy te mega porcje, płacimy astronomiczny jak na tą ilość rachunek i mówimy sobie, że następnym razem staniemy w macu, który był bodajże 5km dalej. Ruszamy z Białego Dunajca. Wjeżdżamy na Rdzawkę, Chabówkę i w Skomielnej odbijamy na Wadowice. Czujemy już nieco podjazdy tego dnia. Docieramy w pięknej pogodzie do Wadowic już myśląc o kolejnym wypadzie.
Kategoria Góry i góreczki